Zanim zacznę tę opowieść muszę najpierw wytyczyć wyraźne granice (niestety dla Was) nie mojej nazbyt rozbudowanej narracji, ale obszaru Londynu, o którym zamierzam napisać. A to dlatego, że choć niemal każdy entuzjasta, turysta czy mieszkaniec stolicy Anglii wie co to takiego Mayfair i z pewnością choć raz „przeciął” jej terytorium to, żeby dobrze opowiedzieć o tej ekskluzywnej, pełnej niespodzianek „dzielance” – warto znać jej dokładne granice. Bo to także za ich sprawą jest ona taką atrakcją Londynu.

A skoro już wspomniałam o wytyczaniu granic, to pozwólcie, że wytyczę jeszcze jedne. Otóż, gdyby chciało się opisać Mayfair rzetelnie i pod każdym względem, należałoby ten post podzielić na kilka odcinków. A ja nie za bardzo mam na to siły i ochotę, dlatego pozwólcie, że w mojej opowieści o Mayfair ograniczę się wyłącznie do kilku ciekawostek tworząc swój subiektywny opis tego miejsca.

Wracając zaś do terytorialnych granic – Mayfair (jako fragment City of Westminster) graniczy od wschodu z Regent Street i choćby z tego powodu część turystycznego korowodu sunącego tą ikoniczną ulicą, jeśli tylko zboczy w jedną z mniejszych uliczek to albo trafi na Soho, albo po drugiej stronie, na Mayfair właśnie. A kiedy już opisuję ten bok Mayfair, to od razu przypomnę Wam kilka miejsc, o których pisałam na moim blogu, a które tu się znajdują i opowiem o paru nowych.

Hmmm Mayfair – tu się oddycha!
Część Mayfair przyległa do Regent Street jest mi najbliższa i w zasadzie powinna być mi najbardziej znana, bo to właśnie tu mieści się office, w którym pracuję. Jednak przyznaję, że mam ten rejon opracowany i rozpoznany bardzo wyrywkowo. Spośród miejsc, które mogę Wam podsunąć, na szczególną uwagę zasługuje kultowy klub Sketch wyglądający jak czarowna kraina Alicji (pisałam o nim tutaj).

Na wielbicieli zacnych restauracji czekają ekskluzywne lokale, między innymi na schowanej za plecami Regent Street sekretnej Heddon Street. Fani Davida Bowiego mogą kojarzyć nazwę tej ulicy jako miejsce nagrania jego piątego albumu (w 1972), czyli kultowego „Ziggy Stardust and the Spiders from Mars”. Pamięci tych czasów strzeże, choćby z nazwy, pub The Starman (nawiązujący do tytułowego singla tego albumu). Przyznaję, że ten pub bywa dla mnie przedłużeniem office, bo znajduje się niemal naprzeciwko biura.
Ale to nie koniec atrakcji Heddon Street, bo oprócz wybitnego tapas baru Sabor, do którego na ogół ustawiają się kolejki, jest jeszcze włoska, słusznych rozmiarów, restauracja Piccolino oraz całkiem nowa i mocno przepłacona Fonda na meksykańską nutę. Jeśli jednak wolicie steki to przy samej Regent Street w pobliżu Piccadilly Circus możecie wdepnąć do Hawksmoor, i tam nasycić swój mięsny apetyt.
Shepherd Market i Majowy Jarmark
Za węgłem, czyli na południowej granicy przy Piccadilly czekają na Was kolejne atrakcje Mayfair, a wśród nich Royal Academy of Arts, której chyba nikomu nie trzeba specjalnie rekomendować, bo to jedna z głównych „pereł” Londynu. Zaraz po niej warto zajrzeć do przytulnej i kipiącej luksusem Burlington Arcade pełnej butików z ekskluzywnym asortymentem.
Idąc dalej wzdłuż tego południowego boku Mayfair można minąć i nie zauważyć (bo, żeby tam dotrzeć trzeba odbić w jedną z wąskich uliczek) Shepherd Market, od którego zaczęła się historia Mayfair, a na pewno jej nazwa. Cały ten obszar, aż do początków XVIII wieku, pozostawał w dużej mierze wiejski, a zasłynął dzięki corocznemu Jarmarkowi Majowemu („May Fair”), który odbywał się w latach 1686-1764 na terenie obecnego Shepherd Market. Do typowych atrakcji jarmarku należały wyścigi kobiet i walki na gołe pięści.

Zanim jednak na dobre zagłębimy się w dawne dzieje tej dzielnicy, wspomnę Wam tylko, że o tym urokliwym Targu Pasterskim będę jeszcze pewnie pisać na moim blogu, tymczasem odsyłam Was do mojej opowieści o jednej z restauracji (polsko-meksykańskiej) mieszczącej się na tym sekretnym ryneczku (tutaj).
Szybkim krokiem obejść bokiem
I tu pora na spory przeskok w opisywaniu granicznych atrakcji Mayfair, bo nawet w tak selektywnej formie musiałoby to zająć wieki całe, a że ten fragment Picadilly aż do Wellington Arch nie jest moim faworytem to przeskoczmy od razu na zachodnią granicę Mayfair wytyczoną przez Park Line i biegnącą do Marble Arch.

Także tu nie mam swoich ulubionych punktów, dlatego poza wspomnieniem, że przy tej ulicy znajduje się wiele wysokiej klasy prywatnych domów i apartamentów, a także jeden z czterech pięciogwiazdkowych hoteli, z których słynie Mayfair, czyli The Dorchester (pozostałe trzy to: Grosvenor Square, Claridges i The Connaught) nie dodam nic więcej.

By opasać Mayfair należy skręcić w prawo na Oxford Street, która to sama w sobie wymaga osobnego opisania, zatem zostawię ją sobie na nieodległą przyszłość. Przemierzając tę północną granicę Mayfair zatrzymam się dopiero przy Bond Street, bo nie sposób pominąć milczeniem najbardziej luksusowego fragmentu tej dzielnicy.

Cesarzowa wszystkich ulic
Mowa o New Bond Street. Banałem byłoby opisywanie wszystkich luksusowych salonów światowych marek, które mają tu swoje adresy. Wszystkie one mrugają do zamożnych klientów szklanymi oczami witryn, a w okresie bożonarodzeniowym dodają do tego pełne przepychu świetlne dekoracje. Zamiast poświęcać czas Diorom, Chanelom i ich nie mniej słynnym sąsiadom zatrzymam się przy pewnym ikonicznym domu.
Chodzi o dom, ale aukcyjny, mieszczący się przy 124 New Bond Street. Ta światowej sławy lokalizacja jest legendarna sama w sobie, jednak osoby, które ją mijają mogą nie znać pewnego fascynującego sekretu Sotheby’s. A jest nim egipska rzeźba wykonana ze skały magmowej, która znajduje się nad drzwiami tego domu aukcyjnego. Okazuję się, że to najstarszy w Londynie obiekt wykonany ręką człowieka! Napis na postumencie głosi: Sekhmet XVIII dynastia około 1320 r. p.n.e.

Zgadnijcie jakim cudem ten starożytny egipski artefakt zwany „maskotką Sotheby’s” znalazł się w tym miejscu? Cóż, znając powszechną słabość turystów Imperium Brytyjskiego do egipskich, i nie tylko, starożytności, jest prawie pewne, że jeden z nich uległ pokusie „przywiezienia” sobie pamiątki z Egiptu. Miejska legenda głosi, że owo popiersie jest warte około 3,5 miliona funtów, a zostało pierwotnie sprzedane w latach 80. XIX wieku za £40. Jeszcze inna teoria mówi o tym, że rzeźba trafiła nad fronton jako niesprzedany i nieodebrany przedmiot z kolekcji Giovanniego Belzoniego podczas jednej z aukcji Sotheby’s. Jak było naprawdę z pewnością nigdy się nie dowiemy.

Skwer nie dla biedaków
Tymczasem, by zdradzić kilka mniej zawiłych sekretów Mayfair zabiorę Was teraz na plac, usiany atrakcjami, który zwie się Berkeley Square. W drodze do niego zatrzymamy się na chwilę tuż obok na ulicy Bruton Street, której obecna architektura w żaden sposób nie zdradza, że to właśnie tu, w jednym z nieistniejących już domów, przyszła na świat królowa Elżbieta II. Informuje o tym jedynie mała tablica pamiątkowa, którą łatwo przeoczyć, a od niedawna obok niej, tuż za drzwiami holu jednego z biurowców został powieszony portret Jej Królewskiej Mości.
Bruton Street dochodzi do Berkeley Square, które obsadzone jest ekskluzywnymi miejscówkami. O renomie tego placu najlepiej świadczy fakt, że od kilku lat w październiku staje się miejscem prestiżowych targów sztuki wnętrz Pavilion Art Design (PAD). Cały skwer ląduje pod czarnym targowym namiotem, a rosnące na nim drzewa są elementem firmowych stoisk.

Berkeley Square słynie także z kilku modnych i drogich restauracji. Tak się składa, że opowieść o jednej z nich była pierwszym postem na moim blogu (chodzi o Amazonico, o którym możecie przeczytać tutaj). Tuż obok niego ma swoją lokalizację równie słynna Sexy Fish. Jako, że nie gustuję w rybach, choćby nie wiem jak sexi one były to mogę polegać jedynie na opinii kilku zaprzyjaźnionych bywalców londyńskich lokali. Wszyscy oni twierdzą, że miejsce jest mocno przereklamowane i niekoniecznie warte odwiedzenia.
Skoro jesteśmy przy temacie restauracji to wspomnę jeszcze o jednej z nich mieszczącej się przy tym placu, do której ciągle się wybieram i wciąż jeszcze nie dotarłam. Lokal zwie się Bacchanalia i nawiązuje nie tylko w nazwie, ale i w swym rozbuchanym wręcz hedonistycznym wystroju do antycznej Grecji. Jeśli chodzi o ceny to najwyraźniej „jeńców tam nie biorą” i pewnie taniej jest wybrać się na kolację bezpośrednio do jednej z ateńskich tawern, niż przekroczyć drzwi tej restauracji, ale co kto woli…
O podobnych wrażeniach cenowych mogliby rozprawiać klienci wyjątkowego klubu Annabel’s, który otwiera swe ekskluzywne progi jedynie dla swoich równie ekskluzywnych członków. A przeciętny londyńczyk może kojarzyć i podziwiać to tajemnicze miejsce, dzięki wyjątkowym świątecznym dekoracjom zdobiącym co roku wejście do tej świątyni nocnych uciech dla dżentelmenów. W tym roku na froncie pyszni się pokaźnych rozmiarów paw. Ale wielbiciele świątecznych dekoracji co roku czekają z wypiekami na twarzy na kolejną bożonarodzeniową odsłonę Annabel’s.
I ostatnia ciekawostka Berkeley Square, od której być może powinnam zacząć, a na której skończę, bo mieści się tuż obok Annabel’s. Chodzi o dom pod numerem 50 i jego mroczną reputację. 50 Berkeley Square to czteropiętrowy budynek zbudowany w 1740 roku przez architekta Williama Kenta. Kiedyś był mieszkaniem byłego premiera George’a Canninga. A swą złą sławę zyskał w XIX wieku jako jeden z najbardziej nawiedzonych domów w Londynie.

Legenda głosi, że za wszystkim stoi (albo wręcz się unosi) duch młodej kobiety, która była ofiarą nadużyć ze strony swojego wuja i rzuciła się z okna najwyższego piętra. Podobno materializuje się on zarówno w postaci brązowej mgły, jak i białej sylwetki. Inna historia głosi, że w tym domu mieszkał niejaki Thomas Myers, który oszalał po tym jak narzeczona dała mu kosza. Teraz staje się aktywny w nocy, regularnie wydając dziwne dźwięki i siejąc grozę wśród sąsiadów. Duch pana Myersa był podobno widziany kilkakrotnie przez różnych gości odwiedzających ten dom.

Jedna rodzina od lat wszystko trzyma
Jednak zamiast wybierać jak rodzynki z ciasta swoje ulubione historie i miejscówki z Mayfair, powinnam zacząć o nim opowieść od historii, dzięki której ta dzielnica stała się tym czym jest. Dlatego powędrujmy razem na drugi z jej słynnych placów, o którym zresztą wspominałam Wam (tutaj) przy okazji niecodziennej instalacji odbywającej się tu co roku w listopadzie. Sam plac nosi nazwę Grosvenor Square, a jej pierwszy człon pochodzi od nazwiska rodziny, do której należy nie tylko większa część Mayfair, ale i pobliskiego Park Lane.

Ta jedna z najbogatszych brytyjskich familii weszła w posiadanie tych ziem w 1677 r., kiedy to Sir Thomas Grosvenor poślubił Mary Davies, 12-letnią dziedziczkę z posagiem obejmującym bagniste, niezagospodarowane tereny na północ od Tamizy. Para miała trzy córki i pięciu synów, ale po śmierci Thomasa sprawy przybrały niezręczny obrót. Chłopcy umieścili mamusię w zakładzie dla obłąkanych, gdzie w 1730 roku zmarła samotnie, odseparowana od rodziny i w dużej mierze zapomniana.
Niemniej jednak Mayfair szybko przekształciło się z bagnistego w całkiem eleganckie, a Grosvenorowie rośli w siłę. Pod koniec XIX wieku tę familię opisywano jako „najbogatszą rodzinę w Europie”, a roczny czynsz za ich nieruchomości w Mayfair sięgał około 135 000 funtów (obecnie to 15 685 000 funtów). Królowa Wiktoria uczyniła ich książętami Westminsteru w 1874 r. I tak, obecny książę Westminster Hugh Grosvenor może poszczycić się majątkiem wielkości około 10 miliardów funtów. Całkiem nieźle, prawda?

To właśnie rodzina Grosvenorów zaczęła zagospodarowywać Mayfair, czyniąc ją jedną z najbardziej znanych, ekskluzywnych lokalizacji na świecie. W 1721 r. London Journal doniósł, że „teren, na którym dawniej odbywał się Jarmark Majowy, został wyznaczony na duży plac i ma na nim powstać kilka pięknych ulic i domów”.

Sir Richard Grosvenor, 4. baronet, poprosił geodetę Thomasa Barlowa o zaprojektowanie układu ulic, który przetrwał w większości w nienaruszonym stanie do dziś, pomimo przebudowy większości nieruchomości. Barlow zaproponował siatkę szerokich, prostych ulic z dużym parkiem (obecnie Grosvenor Square) jako centralnym elementem.
Upadek brytyjskiej arystokracji na początku XX wieku doprowadził do tego, że Mayfair stało się bardziej komercyjne, a wiele prywatnych domów zamieniono na biura siedzib głównych korporacji i różnych ambasad. Ale jedno pozostało niezmienne: „To właśnie tutaj, w Mayfair, przymiotniki takie jak pełen wdzięku, elegancki, wyrafinowany i wzniosły spływają z języka jak monety wrzucane do parkomatu.” – jak niegdyś napisała Tyne O’Connell w swojej książce z 1996 roku, pt. „Sex, Lies and Litigation”.
W tej mojej subiektywnej opowieści o boskim Mayfair zabrakło wielu elementów i atrakcji z jakich słynie. Nie napisałam nic o Hanover Square, który był pierwszym z trzech wielkich placów, zaprojektowanych przez Thomasa Barlowa i otrzymał swoją nazwę na cześć króla Jerzego I, elektora Hanoweru, wkrótce po jego wstąpieniu na tron w 1714 roku.

Temat restauracji jedynie musnęłam, bo jest ich tak wiele, że nie sposób opisać wszystkich, a o części z nich prawdopodobnie wciąż nie mam zielonego pojęcia.

Nie wspomniałam też ani słowem o salonach gier hazardowych z Mayfair, wśród których króluje Les Ambassadeurs, ulokowany w kamienicy należącej do Leopolda de Rothschilda, wykonanej w szalonym pastiszu stylu renesansu i Ludwika XV.

W ramach ostatniego akordu
Pozwólcie, że również obszerny temat tutejszych galerii sztuki zachowam sobie na osobną opowieść, a tę zakończę wzmianką o ostatnim skarbie Mayfair, czyli pięknym kościele Świętego Jerzego (St George’s Hanover Square). Jeśli wybierzecie się do Londynu podczas corocznego Festiwalu Handla, (najbliższy będzie miał miejsce na przełomie marca i kwietnia, (szczegóły tutaj) udajcie się do kościoła Św. Jerzego, gdzie odbywa się wiele z koncertów tego wydarzenia.

Budowa świątyni została ukończona w 1725 roku, na krótko przed tym, jak George Frideric Handel został naturalizowanym obywatelem brytyjskim. Przez resztę życia regularnie bywał w kościele Św. Jerzego, organizując w nim nawet egzaminy dla organistów. Dom, w którym mieszkał, tuż za rogiem przy Brook Street, jest obecnie muzeum. Przez przypadek obok rezydował później inny wirtuoz, który zmienił bieg historii muzyki, niejaki Jimi Hendrix. Tak więc bilet do eleganckich apartamentów Handla jest także wstępem do psychodelicznej kryjówki Hendrixa.
A jeśli nie dość Wam odkrywania sekretów i ciekawostek niezwykłego Mayfair, to najlepiej dokończcie te eksplorację na własną rękę, bo moja opowieść jest zaledwie bladym echem tego co możecie tu usłyszeć i zobaczyć.

Jeśli ten post albo mój blog spodobał Ci się na tyle, żeby postawić mi symboliczną angielską herbatkę albo kieliszek prosecco, (które piję jak herbatkę), to wystarczy, że klikniesz przycisk poniżej.
Dziękuję i obiecuję, że wzniosę toast za Twoje zdrowie (także herbatką, jak będzie trzeba)!
