„Z pewną taką nieśmiałością” penetruję ostatnio zakamarki południowego Londynu, który do tej pory, w moich miejskich wędrówkach, traktowałam po macoszemu. Niewiele o nim wiedziałam i nie wyglądało na to, że chcę się jakoś bardziej dowiedzieć. Tymczasem mój przyjaciel – dziennikarz i artysta – Marcin Giebułtowski – piewca południowych rewirów tego miasta, raz po raz, zachwalał mi londyńskie Południe, które sam z uporem od lat zamieszkuje. W końcu, solidnie sprowokowana, postanowiłam skonfrontować jego peany, och i achy (pełno ich np. w wywiadzie z Marcinem na moim blogu, tutaj) ze stanem faktycznym. I tak oto zajrzałam do South London.
W ramach „sobotniego spaceru bez planu i przewodnika” wybraliśmy ostatnio z Panem D., południowo-wschodnią część miasta. Najpierw było Brixton i okolice Crystal Palace (które to zwiedzanie doczeka się z pewnością odpowiednich wpisów na moim blogu), a w ostatnią sobotę wyobraźnia, ograniczona jedynie południowymi koordynatami, podsunęła nam Peckham. To była biała plama na mojej podróżniczej mapie Londynu, choć biel to raczej mało trafne skojarzenie, biorąc pod uwagę kolor skóry większości mieszkańców zasiedlających od lat tę dzielnicę.
Kiedy już wyszliśmy ze stacji metra i ogarnęłam wyobraźnią i wzrokiem najbliższe okolice, które nie odbiegały zanadto od mojego bladego pojęcia o Peckham, okazało się, że to miejsce kryje w sobie prawdziwą niespodziankę – ba perełkę nawet! I to hipsterską perełkę. Otóż oprócz dwóch klasycznych lokalnych centrów czy też galerii handlowych, z których jedno wyglądało tak…
a i drugie nieprzesadnie kusiło swym urokiem…
…oldskulowe Peckham wspięło się na wyżyny hipsterskiego sznytu i zafundowało swoim lokalsom, a także odwiedzającym je ciekawskim, niesamowitą przestrzeń – Copeland Park. Niesamowitą także z tego powodu, że kiedy przekracza się jej progi trudno sobie wyobrazić jaka głębia kryje się za fasadą zabytkowej kamienicy.
Hipsterski labirynt pełen niespodzianek
Jeśli trafiło się tu zupełnie z przypadku i nieświadomie to można sobie pomyśleć, że za frontowymi drzwiami czterokondygnacyjnego okazałego budynku znajduje się jedynie hipsterski lokal – ciekawe połączenie baru, restauracji i kilku małych galeryjno-sklepowych zakątków, sprytnie zaaranżowanych w tej modnej przestrzeni. Wszędzie unoszą się zapachy orientalnych potraw dopełnione widokiem wychillowanych biesiadników w najbardziej aktualnych hipsterskich stylizacjach. Tymczasem na tyłach lokalu kryje się klimatyczny dziedziniec-podwórko, którego ściany zdobią nie mniej klimatyczne murale i graffiti.
Ale to dopiero początek tego labiryntu, bo oto wąska malownicza industrialna alejka wiedzie dalej. Po obu jej stronach znajdują się drzwi do mniejszych i większych przestrzeni zaadaptowanych w przemysłowych przepastnych wnętrzach dawnych magazynów i fabryk. Teraz są tu lokale, studia, galerie i sklepy, w których niezależni artyści i małe firmy mogą rozwijać swój potencjał.
Ta wewnętrzna uliczka z labiryntem wejść, wyjść i klatek schodowych prowadzi do większego dziedzińca, na którym ulokowały się kolejne bary i restauracje.
Ale można i trzeba iść dalej, trafiając w coraz to nowe miejsca zaaranżowane na hipsterską modłę. Twórcy i gospodarze tej przestrzeni określają ją mianem siedziby kwitnącej sceny kreatywnej południowo-wschodniego Londynu – kulturalnej dzielnicy Peckham.
Architektura na najwyższym poziomie, czyli…
Cała ta współczesna adaptacja zrobiona jest z dużym wdziękiem i szacunkiem dla zachowania charakteru starej industrialnej przestrzeni. Miejscami można mieć wrażenie, że spaceruje się po warszawskiej Pradze. To harmonijne połączenie dawnego ze współczesnym widać na przykład we włączeniu w modną tkankę starego i bardzo skromnie urządzonego zakładu krawieckiego w bardzo oldskulowym stylu, który ma szansę trwać w otoczeniu swoich nowoodszykowanych lokalowych towarzyszek. To miejsce tętni życiem, muzyką i dobrym vibem od rana do nocy. A na stronie Copeland Park (tutaj) można na bieżąco śledzić ofertę z kalendarzem całorocznych wydarzeń artystycznych i kulturalnych, z których słyną tutejsze studia, galerie i bary.
Jednak prawdziwą wisienką na torcie, która w dodatku istotnie ulokowana jest na samym czubku tego hipsterskiego centrum handlowo-rozrywkowego znajduje się roof garden. Żeby go zobaczyć trzeba przekroczyć mało obiecującą bramę jednej z klatek schodowych, a potem wspiąć się po stromych schodach na czwarte czy też piąte piętro. Ale zapewniam Was, że warto!
Na zziajanych ciekawskich czeka bowiem jedna z bardziej okazałych panoram Londynu, która zwłaszcza w kontekście skromnie urodziwego Peckham może być niezłą niespodzianką.
A i sam bar, ulokowany na dachu pod drewnianą pergolą, wydaje się być bardzo atrakcyjnym miejscem spotkań i pijatyk.
Na fanów seansów filmowych pod gołym niebem czeka również kino, położone po przeciwnej stronie rozległego tarasu.
No cóż, wiem, że dzięki temu opisowi Wasze szanse na samodzielne odkrycie tego miejsca zmalały niemal do zera, ale jestem pewna, że jego skomplikowana architektura i rozbudowana struktura kryją przed odwiedzającymi mnóstwo niespodzianek, niezależnie od tego jak wiele razy przyjdzie im zajrzeć klimatycznego Copeland Parku.
Jeśli ten post albo mój blog spodobał Ci się na tyle, żeby postawić mi symboliczną angielską herbatkę albo kieliszek prosecco, (które piję jak herbatkę), to wystarczy, że klikniesz przycisk poniżej.
Dziękuję i obiecuję, że wzniosę toast za Twoje zdrowie (także herbatką, jak będzie trzeba)!