Jedni wpadają tu co niedzielę, by złowić jakiś wyjątkowy gadżet, inni by ponurkować w licznych butikach z modą vintage, z których słynie to miejsce, jeszcze inni, są tu dla muzycznego vibe’u, czyli modnych klubów i independent venues serwujących znakomite brzmienia. Z kolei fani orientalnych przysmaków nie odmówią sobie wizyty w Brick Lane – londyńskiej „stolicy curry”, by spróbować najlepszej hinduskiej kuchni w mieście np. w Aladin, Sheba czy City Spice, które wiodą prym w tutejszych restauracyjnych rankingach.
Ale każdy, kto trafi w okolice Brick Lane, niezależnie od powodów, zwłaszcza jeśli ceni sobie niedyskretny urok cyganerii od razu poczuje magię tego miejsca. Jednak „magia” nie wynika wyłącznie z faktu, że całą tą barwną okolicą zawładnęli studenci uczelni artystycznych (szczególnie z pobliskiego Shoreditch). Przybycie artystycznej bohemy to jedynie efekt wcześniejszej „wędrówki ludów”, która przez wieki zasiedlając ten obszar nasyciła go tyloma, mniej lub bardziej, sekretnymi treściami, klimatami, naleciałościami i znaczeniami, że aurze tej ulega każdy przybysz.
Wszystkie drogi prowadzą do Brick Lane
Flamandowie, Francuzi, Rosjanie, Bengalczycy, protestanci, Żydzi i muzułmanie sprawili, że Brick Lane stało się londyńską wieżą Babel. Teraz jest domem dla różnorodnej mieszanki mody, sztuki, rozrywki, handlu detalicznego i start-upów. Bogactwo i charakterologiczny mix tego obszaru wynikają z wielu wpływów, z nakładającego się na siebie dziedzictwa kulturowego kolejnych grup imigrantów, z których każda współtworzyła współczesne Brick Lane.
Wszystko zaczęło się od piętnastowiecznych flamandzkich osadników, po nich w XVII wieku zawitali tu francuscy hugenoci uciekający przed prześladowaniami religijnymi. Ci przywieźli umiejętności tkania jedwabiu z Nantes, Lyonu i innych francuskich miast, dzięki czemu obszar ten stał się ośrodkiem tkactwa, krawiectwa i rozwijającego się przemysłu odzieżowego. Tradycję tę podtrzymywali w XIX wieku Żydzi aszkenazyjscy, a po nich osadnicy z Bangladeszu.
Najlepszym przykładem tych gwałtownych przeobrażeń i wpływów jakim ulegało Brick Lane jest historia pewnego budynku sakralnego. Na początku była to kaplica hugenotów La Neuve Eglise, powstała w 1742 r., na rogu Brick Lane i Fournier Street. Do 1809 roku była ona używana przez misjonarzy jako Kaplica Żydów, w której promowali chrześcijaństwo wśród rosnącej populacji żydowskiej. W 1819 r. zaadaptowano ją na kaplicę metodystów dla protestanckich mieszkańców Brick Lane. Z kolei w 1898 budynek został konsekrowany jako Machzikei HaDath, czyli Wielka Synagoga Spitalfields. Po dziesięcioleciach zmian w okolicy, wraz z wyprowadzaniem się Żydów i osiedlaniem się członków społeczności bengalskiej, w 1976 roku, dawna kaplica hugenotów stała się… Jamme Masjid (Wielkim Meczetem Londyńskim), aby służyć rozwijającej się społeczności Bangladeszu. Moja katolicka przekora każe mi w tym miejscu dodać, że więcej transformacji tego świętego miejsca pewnie już nie będzie. Chyba, że słyszeliście o jakimś meczecie przerobionym na coś innego?
„Kup pan cegłę”, czyli „rozbudowana” oferta Sunday Market
Choć przyjęło się sądzić, że na odbywającym się tu w każdą niedzielę targu staroci (i brudnych ciuchów) kupić można dosłownie wszystko, to jednak pośród całego tego arsenału osobliwości, cegieł raczej nie widziałam. I niech Was nie zwiedzie nazwa tego miejsca. Zanim stało się ono Brick Lane wcześniej ta ulica była znana jako Whitechapel Lane i wiła się pośród pól. Swą obecną ceglaną nazwę zawdzięcza zapoczątkowanej przez flamandzkich osadników w XV w. manufakturze cegieł i dachówek, wykorzystującej tutejsze złoża ziemi.
A dzisiejsza atrakcja tego miejsca – niedzielny targ, znajdujący się na skrzyżowaniu Cheshire Street i Sclater Street to efekt dyspensy udzielonej społeczności żydowskiej przez rząd brytyjski w XIX wieku. Trafić tu można np. podjeżdżając jedną z linii metra na Liverpool Street, słynny węzeł komunikacyjny, z którego do Brick Lane jest jakieś 10 minut spacerkiem. Po drodze czekają na wycieczkowiczów jeszcze dwa zadaszone i czynne w tygodniu uliczne markety pełne osobliwości.
Wyprawa po swojski rower
Część przedstawicieli niezależnego handlu na Sunday Market od lat stanowili Bicycle Liberators (Wyzwoliciele Rowerów), jak sami siebie nazywają. I rzeczywiście ci „uliczni sprzedawcy” przez lata oferowali taki wybór „wyzwolonych” rowerów, że przy odrobinie „szczęścia” można tu było trafić na swój własny (który niedawno zniknął sprzed domu) i zakupić go w okazyjnej, bo prawie rozsądnej cenie. Wiele z tych rowerów zostało „wyzwolonych” od pracowników pobliskiego City, którzy korzystali z programu „rowerem do pracy”. Prawdopodobnie nie brali pod uwagę faktu, że program ów, zgodnie z tytułem, najwyraźniej promuje i rekomenduje podróż tylko w jedną stronę…
Przy okazji, ci domorośli sprzedawcy wyznają zasadę nieograniczonego zaufania, zarówno w momencie, kiedy „nabywają” rower, jak i przy jego potencjalnej sprzedaży. Otóż, by być „frontem do klienta”, proponują mu próbną rundkę po okolicy, zanim zdecyduje się na zakup jednośladu. No cóż, wydaje się, że pomimo nieśmiałych wysiłków policji, która w 2015 roku próbowała ruszać z jakąś informacyjno-kajdankową krucjatą, sprzedażowy interes Wyzwolicieli Rowerów wciąż ma się nieźle i żadne kryzysy, zwłaszcza te energetyczne się go nie imają.
Od „bajka” do bajgla
Ci z przybyszów, którzy nie dadzą się tak łatwo wykołować, a także nie przyszli na niedzielny market, żeby obłowić się w oryginalne bibeloty, czy outfity, prędzej czy później, zaczną rozglądać się za czymś do zjedzenia. Właściwie to nie muszą nawet specjalnie szukać, bo jedzenie czeka tu na nich na każdym kroku, we wszystkich mniej i bardziej egzotycznych wariantach. Trzeba w tym miejscu podkreślić, że oferta kulinarna Brick Lane bazuje, a nawet buzuje na kulturowym tyglu jakim jest ta dzielnica. Oczywiście najbardziej rozbudowaną sekcją jest ta bengalsko-pakistańska, z całą paletą hinduskich przysmaków. Można ich spróbować w wersji street food albo na elegancko – zaglądając do jednej z restauracji, którymi upstrzona jest Brick Lane po obu jej stronach. Jednak tym, z czego słynie to miejsce, czyli kultowym punktem programu wszystkich wycieczkowiczów jest wizyta w beigel shopie.
Właściwie to słynne piekarnie są dwie: Beigel Shop i Beigel Bake, ale tylko pierwsza z nich jest oryginalna i działa od 1855 roku, co dla wielu purystów jedzeniowych ma znaczenie. Każdy kto ceni sobie klimaty z barejowskiego „Misia” z pewnością doceni ten bar kanapkowy. A na widok metalowych szczypców do cukru zamocowanych na łańcuchu poczuje się jak w słynnym „misiowym” barze mlecznym, w którym zaufanie do klienta było równie ograniczone.
Choć podobna „reakcja łańcuchowa” ma miejsce w tutejszym beigel shopie, to skojarzeń z mizerią PRL-u jest więcej. Po pierwsze zanim zostanie się posiadaczem kultowego bajgla, trzeba odstać swoje w kolejce. Po drugie: lada, obsługa i wygląd miejscowej piekarni przywodzą na myśl swojskie klimaty polskich lat 80-tych. Ale najważniejszy jest sam świeżo wypieczony bajgiel, który napełniony dowolnie wybranymi dodatkami (menu tutaj) staje się pożywną oldskulową kanapką – taką londyńską ciotką amerykańskiego hamburgera.
Oba te kulinarne relikty Brick Lane czynne są 24 godziny siedem dni w tygodniu, zaspakajając żołądki i ciekawość turystów, a także dając kulinarne wytchnienie wszelkim zabłąkanym imprezowiczom, jakich tu pełno o każdej porze dnia i nocy.
Bilety na balety
Skoro już zeszliśmy na temat imprez, to muszę otwarcie przyznać, że pomimo regularnego bywania w tej okolicy, to być może z racji sędziwego wieku i upodobań, nie mam dla Was zbyt wielu tropów. Jest jednak jedno muzyczne miejsce, które sobie ulubiłam. To niezależny klub Ninety One Living Room – swą nazwę wziął od numeru ulicy, przy której się znajduje. Mają tu całkiem ciekawą ofertę muzyczną (zajrzyj tutaj), dlatego zdarza mi się regularnie do nich zaglądać na jazzowe koncerty. Jednak ten rejon słynie z kilku najbardziej znanych klubów nocnych w mieście. Jeden z nich 93 Feet East powstał na terenie browaru Old Truman, niegdyś przemysłowego centrum okolicy.
No to chlup!
A gdyby nie dość Wam było swojskich klimatów i po słynnym tutejszym bajglu chcielibyście zmyć kurz dnia łykiem bursztynowego trunku to polecam The Proud of Spitafields – lokalny pubik – taki w starym stylu, czyli lekko oldskulowy za to bardzo cozy.
Przy okazji warto dodać, że piwo warzone na Brick Lane ma swoją długą tradycję, która rozpoczęła się jeszcze przed 1680 rokiem, wraz z możliwością czerpania wody z głębokich studni. Jednym z pierwszych tutejszych piwowarów był Joseph Truman. Jego potomek Benjamin, założył następnie spory browar Black Eagle na Brick Lane. Browar Trumana został rozbudowany w XVIII wieku i działał, aż do 1980 roku. Miejsce to jest obecnie prężnie rozwijającym się centrum sztuki i biznesu.
Brick Lane – Regeneracja
Niedawno cała ta barwna okolica stała się tętniącą życiem mekką studentów sztuki i mody ze znaczną przestrzenią wystawienniczą. Każdego roku większość kursów sztuki i mody prezentuje w pobliżu swoje prace. Na Brick Lane regularnie odbywają się pokazy graffiti, na których występują znani artyści, mistrzowie tego gatunku z wielkim Banksym na czele.
A styliści, artyści i wszelkiej maści przebierańcy oraz turyści odbywają tu regularne pielgrzymki do licznych butików i ciucharni z modą w stylu vintage. Trudno mi rekomendować któryś z nich, bo z reguły nie korzystam z tego typu miejsc położonych na turystycznych szlakach, wychodząc z założenia, że ciężko tam o prawdziwą okazję. Ceny są na ogół mocno przesadzone, a i liczba odwiedzających nie daje większych szans na złowienie czegoś naprawdę atrakcyjnego. Ale może to tylko kwestia większej wytrwałości i wprawy.
Wolność zjadana na raty
I absolutnie nie trzeba się zastanawiać kto przejmie Brick Lane po freakach i artystach, bo Londyn niejednokrotnie i w wielu podobnych miejscach dał już odpowiedź na to pytanie. Zawsze, kiedy jakaś dzielnica zaczyna być modna i kolorowa, to do gry wkraczają czujni developerzy, zamieniając takie miejsce w enklawę „posh enough”. A gdyby nawet zagapili się trzymający rękę na pulsie inwestorzy budowlani, to zawsze można „liczyć” na City, które już od lat wyżera kawałek po kawałku z tej wciąż jeszcze niezależnej dzielnicy. Dlatego warto odwiedzić to miejsce, zanim na dobre zniknie z barwnej mapy anarchistycznego Londynu, oczywiście nie tylko po to by kupić swój własny rower… z drugiej ręki.
2 thoughts on “Brick Lane – artystyczno-multikulturowy przekładaniec”