Tę perską restaurację zna niemal każdy mieszkaniec Ealingu. Wiedzą o niej nawet Ci, którzy, z zasady, nie stołują się na mieście. Ulokowana przy Uxbridge Road – głównej arterii zachodniej części tej dzielnicy, cieszy się takim powodzeniem, że z racji oblegających ją tłumów trudno jej nie zauważyć. Molanę łatwo zlokalizować także dlatego, że mieści się tuż obok zabytkowego budynku Fire Station. Choć to bezpieczne sąsiedztwo nie jest w przypadku perskiej kuchni konieczne, bo jej specjały nie palą podniebienia, wręcz przeciwnie, są łagodne i być może właśnie dlatego mają tak wielu zwolenników. Ale zanim na dobre rozpocznę tę kulinarną opowieść, najpierw pochylę się nad fenomenem tak świetnie prosperującego lokalu (tutaj), nawet w czasach kryzysu.
Molana niemal zawsze pęka w szwach, a jednym z powodów są na pewno serwowane tu porcje: pokaźnych rozmiarów, smaczne i w atrakcyjnej cenie. Szczczególnie w weekendy trudno w tym lokalu o wolne miejsca, pomimo kilkudziesięciu stolików ulokowanych na dwóch piętrach. Wieczorem robi się w Molanie naprawdę tłoczno i gwarno, więc jeśli marzy Wam się nastrojowa kolacja, z dyskretną muzyką w tle, od razu uprzedzam, że nie jest to właściwy adres. Szczególnie w okolicach godziny 20.00 wnętrze wypełnia się po brzegi. Jednak restauracyjni goście jedzą nie tylko dużo, ale i szybko, zatem czas oczekiwania na wolny stolik nie jest długi.
To właśnie tu a nie w kilku innych lokalach w okolicy, także serwujących specjały kuchni perskiej, gromadzą się największe tłumy. I najczęściej nie są to Irańczycy, bo tutejsze potrawy upodobali sobie szczególnie Pakistańczycy i Arabowie. I być może ze względu na tak chętnie goszczących tu wyznawców islamu Molana nie serwuje napojów alkoholowych, choć lokal ma licencję na ich sprzedaż. To dlatego czas jaki spędzają goście przy stole jest zdecydowanie krótszy niż w przypadku biesiadowania przy butelce wina. Ale uwaga, jeśli ktoś ma ochotę, może tu przyjść ze swoim własnym!
Przyznam, że dopóki nie zaprosił mnie tu mój irański znajomy, Molanę omijałam z daleka. Kojarzyła mi się bardziej z kantyną niż z restauracją, także za sprawą rodzin, których liczni członkowie z jeszcze liczniejszym potomstwem okupowali to miejsce, czyniąc je przepełnionym i mocno hałaśliwym.
Ziołowy wrap, czyli śniadanie po Irańsku
Ale nawet gdybym znalazła się w Molanie z własnego wyboru, to z pewnością, po uważnym przestudiowaniu menu uznałabym, że nie ma w nim dla mnie nic ciekawego. Ba, myślałam tak nawet kiedy już się tu zjawiłam z moim perskim przewodnikiem i na naszym stole znalazły się zamówione przez niego przystawki. Mocno rozczarowana spojrzałam na półmisek z górą świeżych ziół, kawałkiem białego sera, włoskimi orzechami i dwiema rzodkiewkami, zastanawiając się cóż to znowu za specjał i jak mam to jeść.
Dopiero po chwili przyszło olśnienie – zrozumiałam, że do miejsc, w których serwowane są egzotyczne i mało znane potrawy należy chodzić z kimś, kto dobrze zna kuchnię danego regionu. Nie tylko wybierze to, co w niej najlepsze, ale także zaznajomi z kulinarnymi zwyczajami.
Tak właśnie było w przypadku Sabzi O Panir – czyli tradycyjnej perskiej przekąski, którą Irańczycy zazwyczaj jedzą na śniadanie. To co jeszcze przed chwilą wydawało mi się zestawem przypadkowych i zupełnie nie powiązanych ze sobą składników, okazało się jedną z najmilszych niespodzianek kulinarnych. Oczywiście zrozumiałam fenomen tego prostego dania dopiero wtedy, gdy rodowity Irańczyk pokazał mi jak należy je jeść. I tak oto wystarczyło wziąć kawałek cienkiego perskiego chleba lavash, ułożyć na nim garść świeżych ziół: mięty, bazylii i estragonu, plastry białego sera i rzodkiewki, trochę orzechów, a następnie całość zwinąć w rodzaj wegetariańskiego wrapa.
Wypiekany na miejscu lavash można także smakować z dodatkiem jogurtowego dipu Masto O Moosir, z dziką perską szalotką, która nadaje mu czosnkowy, a zarazem słodki smak albo z Kashk o Bademjan, pastą z grilowanych bakłażanów z maślanką, miętą i orzechami włoskimi.
Fenomen ryżu z samego dna garnka
Uczta z serowo-ziołowych wrapów jest tak orzeźwiająca, a jednocześnie sycąca, że właściwie można by na tym poprzestać. Jednak, gdy chce się spróbować któregoś z dań głównych, charakterystycznych dla perskiej kuchni, to do wyboru pozostają typowe irańskie potrawy, które są połączeniem ryżu i mięsa, często z dodatkiem warzyw, orzechów, ziół i owoców, takich jak śliwki, granat, pigwa, morela i rodzynki. Najbardziej znanym jest Chelo Kabab (czyli kebab i ryż gotowany na parze), który jest uważany za danie narodowe. Wprawdzie można Chelo Kabab przyrządzić w domu, ale większość Irańczyków woli zjeść go w restauracji, ze względu na żmudny proces przygotowania i konieczność dostępu do otwartego grilla węglowego.
W Molanie znajdziemy także najrozmaitsze rodzaje baraniny, wołowiny i kurczaka, od cienko krojonego filetu jagnięcego w maśle szafranowym czy szaszłyków z grillowanej mielonej jagnięciny, po marynowane filety z łososia. Wszystko to z dodatkiem ryżu doprawionego szafranem.
Ryż w kuchni perskiej ma znaczenie wyjątkowe, o czym zdążylam się przekonać już kilka lat temu, widząc z jaką starannością i czułością przygotowują go irańskie kobiety. I trzeba przyznać, że tak przyrządzony smakuje znakomicie! Choć, na początku, kiedy jedna z nich uraczyła mnie porcją ryżu, na której uroczyście ułożyła cienką glazurowaną warstwę, wyskrobaną z samego dna garnka, to pomyślałam sobie, że gdybym ja tak przypaliła ryż, to z całą pewnością chciałabym to ukryć, dyskretnie wyrzucając spaleniznę do kosza. Tymczasem, ta cienka chrupiąca warstewka, z dna garnka, nie jest efektem niskich umiejętności kulinarnych, a wręcz przeciwnie – wyjątkowym perskim przysmakiem, który nazywa się tahdig. Ot, co kraj to obyczaj!
Topowy perski gulasz ziołowy
Gdyby jednak ktoś miał ochotę spróbować jednej z najbardziej kultowych potraw kuchni perskiej to powinien zamówić Ghorme Sabzi. To rodzaj gulaszu, który jest w Iranie tak popularny jak w Polsce bigos, a jego przygotowanie bywa równie czasochłonne. Danie składa się z mięsa wołowego lub baraniego, ciemniej fasoli i mieszanki ziół (m.in. kolendry, natki selera, włoskiej pietruszki i kozieratki) doprawionych kurkumą i suszonymi irańskimi limonkami. Zgodnie z tradycją powinno się ten gulasz gotować na małym ogniu przez kilka godzin. To jedno z tych dań, na które Irańczycy chętnie wybierają się do restauracji, kierując się zasadą, że warto tam chadzać, by zamawiać potrawy, które trudniej przyrządzić w domu.
A dla ochłody – najstarsze na świecie lody
Goście Molany zazwyczaj kończą posiłek herbatą serwowaną w specjalnych piętrowych imbrykach i szklankach przypominających te z tureckich i arabskich lokali. Jednak dla mnie, fanki lodów, wielkim zaskoczeniem był fakt, że to właśnie Irańczycy są twórcami pierwszego mrożonego deseru. Oczywiście nie mogłam go sobie odmówić będąc w perskiej restauracji. Faloodeh jest rodzajem sorbetu z mrożonego syropu cukrowego z dodatkiem skrobi i wody różanej. Deser formuje się, wyciskając go przez specjalną maszynkę tak, że wygląda jak cieniutki makaron. Przezroczysty sorbet przypomina trochę zmrożoną galaretkę o słodkawym smaku z wyraźnie wyczuwalną różaną nutą.
A na koniec mała porada: jeśli zamierzacie wybrać się do Molany z grupą przyjaciół i zależy Wam nie tylko na dobrym jedzeniu, ale także na tym, żeby usłyszeć się w rozmowie, to w przypadku miejsc tak obleganych polecam wybrać termin, który to umożliwi. Najlepszą opcją będzie udanie się tam w czasie popularnego meczu (reprezentacji irańskiej albo przynajmniej angielskiej).
Ja, tak właśnie zrobiłam (przyznam, że trochę nieświadomie) zjawiając się w Molanie w trakcie mistrzostw świata i wtedy restauracja świeciła pustkami (co zresztą widać na moich zdjęciach)!
Jeśli ten post albo mój blog spodobał Ci się na tyle, żeby postawić mi symboliczną angielską herbatkę albo kieliszek prosecco, (które piję jak herbatkę), to wystarczy, że klikniesz przycisk poniżej.
Dziękuję i obiecuję, że wzniosę toast za Twoje zdrowie (nawet herbatką, jak będzie trzeba)!