Każdemu londyńczykowi nieobca jest z pewnością nazwa Seven Sisters, odnosząca się zarówno do stacji metra, ulicy, a także fragmentu dzielnicy Tottenham w północnym Londynie. Ta romantyczna i nieco tajemnicza nazwa wzięła swój początek od siedmiu wiązów, które zostały posadzone w kręgu, z drzewem orzechowym pośrodku, na obszarze zwanym dawniej Page Green.
Ale ja chcę Wam tym razem opowiedzieć o Siedmiu Siostrach spoza Londynu, do których, by je poznać trzeba wyruszyć znad Tamizy, ku południowym brzegom Anglii.
Sama droga zajmuje około dwóch godzin. Najwygodniej będzie pokonać ją samochodem, ale można także wybrać się tam korzystając z transportu publicznego. Na przykład wsiąść w pociąg na dworcu Victoria do Eastbourne, (podróż zajmuje nie więcej niż 5 kwadransów), a stamtąd udać się autobusem do Seven Sisters Country Park, który jest obsługiwany również przez autobusy z Brighton i Seaford.
Osiem klifów – siedem sióstr
Nazwa Seven Sisters tym razem pochodzi nie od wiązów, a od siedmiu siostrzanych klifów, które sam Stwórca posadził swą szczodrą ręką na wybrzeżu kanału La Manche w hrabstwie East Sussex (tutaj). Trudno odgadnąć na cześć jakich to sióstr nazwano białe klify. Zwłaszcza, że pionowych szczytów jest osiem (ostatni to wynik erozji, a nie dzieło Najwyższego). Jedni twierdzą, że chodzi o mityczne Plejady córki Tytana Atlasa, inni, że o siedem sióstr, zamieszkujących te tereny w przeszłości. Podobno każda z nich miała swój dom, pomiędzy wzgórzami, który był oddzielony od kolejnego pagórkiem.
Tak czy owak, klifowe siostry to odcinek zerodowanej przez morze części pasma kredowych wzgórz South Downs, między ujściem rzeki Cuckmere, w pobliżu Seaford, a kredowym cyplem Beachy Head poza Eastbourne. Zapadliska lub pagórki, które oddzielają każdy z siedmiu grzbietów, to pozostałości suchych dolin.
Zobaczyć i umrzeć!
To miejsce, które lepiej zobaczyć niż o nim pisać, bo liczą się tu przede wszystkim widoki. Wrzosowiska na targanych wichrem wzgórzach zupełnie jak wyjęte z powieści Jane Austen, malownicze pagórki i doliny poprzedzielane jeziorami, gdzieniegdzie ozdobione malowniczymi domostwami, tworzą sielsko-anielskie kadry.
I trzeba przyznać, że okolica ma swoich wiernych fanów, bywa, że wiernych do grobowej deski, bowiem romantycznie-dramatyczne piękno strzelistych klifów, o które rozbijają się wzburzone fale upodobali sobie nie tylko filmowcy, ale i samobójcy, niestety.
Motyw upadku z tutejszych klifów został nawet uwieczniony w clipie zespołu The Cure, do piosenki “Close To Me”, w którym to Robert Smith i jego towarzysze, zamknięci w dwudrzwiowej szafie, lądują w falach, rujnując swoje epickie makijaże i stawiane na cukier fryzury.
A skoro już dotknęliśmy tematu śmierci, warto w tym miejscu wspomnieć, że swoje prochy polecił rozsypać z najwyższego z tutejszych szczytów sam Fryderyk Engels, tak bardzo urzeczony był pięknem tego miejsca.
I nic w tym dziwnego, bo klifowe siostry są jednym z najpiękniejszych dziewiczych wybrzeży Wielkiej Brytanii, a żeby je zobaczyć z bliska, trzeba przebyć niezły kawałek przyrody, czyli, Seven Sisters Country Park (położony w Parku Narodowym South Downs), który składa się z 280 hektarów kredowych klifów, doliny rzecznej i otwartych łąk kredowych. Ten długi trzy i półkilometrowy spacer do białych klifów wart jest wysiłku, bo po drodze ma się naprawdę piękne widoki.
Cały rozległy i zróżnicowany teren nadaje się idealnie nie tylko do zdjęć i spacerów, ale także do wycieczek rowerowych, pływania kajakiem czy wiosłowania na desce. To także idealne miejsce dla wszelkiej maści ornitologów-amatorów, bo jak przystało na szanujący się rezerwat przyrody, jest tu pełen wybór dzikiego ptactwa w rodzaju cyraneczek, perkozów, kulików, gęsi, ostrygojadów, mew, zimorodków i wszystkiego tego, co z punktu widzenia ptasich fanów warte jest wnikliwych obserwacji.
Tymaczasem fani plażingu, parawaningu i dziecięcych kąpielisk, mogą być nieco rozczarowani ofertą tutejszego nabrzeża, bo kamienna plaża, rozciągająca się pod Siedmioma Siostrami, najwyraźniej nigdy nie zamierzała bić się o palmę pierwszeństwa ze swoimi angielskimi sąsiadkami. I nawet w pełnym słońcu wypada przy nich dość blado.
Albo zobaczyć i… nie umrzeć
Jeśli chce się jednak ujrzeć z bliska Siedem Sióstr i po nich przespacerować, to cała taka wycieczka ma, mniej więcej, 10 kilometrów, co zajmuje ok. sześciu godzin, dlatego warto przybyć tu w miarę wcześnie. Do plecaka należałoby spakować trochę wyobraźni, a jeśli nie posiada się jej w nadmiarze, to dodatkowo – płaszcz przeciwdeszczowy. Ten ostatni przyda się, jako że droga do najkrótszych nie należy i przy zmieniających się nagle warunkach pogodowych nie bardzo będzie, gdzie się skryć, czego sama doświadczyłam, i przez czym przestrzegam.
Podobnie jak przed spacerowaniem tuż pod klifami, z których w każdej chwili może się oberwać jakiś porządny fragment skały. Z tych samych powodów odradzam jakże kuszące i powszechne pozowanie na najbardziej wysuniętym brzegu wzgórza w celu wykonania idealnego selfie, bo może się ono okazać tym w życiu ostatnim.
Na miłośników latarni morskich czekają tu aż dwie wieże – jedna zwie się Belle Tour Lighthouse i ulokowano ją na klifie w roku 1834, a nowsza zastąpiła ją w 1902. Ta mierząca 43 metry wysokości czerwono-biała strażniczka brzegów została wybudowana tuż pod najwyższym z klifów, tymczasem po ponad 100 latach, znajduje się kilkadziesiąt metrów w głąb morza!
I to jest właśnie ta jedna jedyna rysa na owym pięknym obrazku – żłobiona przez chciwe fale kanału, żłobiona tak uporczywie i wytrwale, że niedługo nie będzie już co oglądać, bo co roku kilkadziesiąt centymetrów klifowych skał ulega erozji. Zatem nie odkładajcie spotkania z Siostrami w nieskończoność, bo kiedy wreszcie przyjedziecie, to możecie już ich tam nie zastać.
Jeśli ten post albo mój blog spodobał Ci się na tyle, żeby postawić mi symboliczną angielską herbatkę albo kieliszek prosecco, (które piję jak herbatkę), to wystarczy, że klikniesz przycisk poniżej.
Dziękuję i obiecuję, że wzniosę toast za Twoje zdrowie (także herbatką, jak będzie trzeba)!