Każdy kto przespacerował się kiedyś po zachodnim Londynie, oglądając z uwagą mijane ulice, z pewnością miał okazję natknąć się na jedną z drewnianych wiat w charakterystycznym zielonym kolorze. Wiele z nich wydaje się być reliktem minionej epoki, o nieodgadnionym przeznaczeniu, jak choćby ta usytuowana w okolicy Victoria and Albert Museum, ale są i takie użytkowane po dziś dzień. Te z nich, które nie wyszły z obiegu, służą jako przystań dla zmęczonych kierowców taksówek i w tym celu zostały stworzone. Zielone schronienia są tajemną siedzibą taksówkarzy, miejscem, w którym mogą oni zjeść ciepły posiłek, porozmawiać i napić się herbaty.
Taką rolę pełni na przykład zielona budka naprzeciwko stacji Ealing Broadway, dodatkowo wyposażona w wiatę dla rowerów. Zwykle nikt, kto nie jest posiadaczem licencji czarnego caba nie może wejść do środka. Choć niektóre z tych 13 jakie pozostały z dawnych czasów, dodatkowo serwują tanie napoje dla turystów, wydawane przez boczne okienka (i wtedy ciekawskie nietaksówkarskie oko ma szansę zajrzeć do wnętrza tajemniczej budki).
O woźnicach, co za kołnierz nie wylewali
Pierwsze zielone wiaty dla londyńskich kierowców pojawiły się w 1875 roku. Podobnie jak budki telefoniczne i budki policyjne, zostały zbudowane według spójnego projektu – dziś uznanego za wiktoriański klasyk.
W tym miejscu warto przypomnieć, że latach 70-tych XIX wieku londyńska taksówka nie była współczesnym eleganckim, czarnym cabem, ale konnym powozem. Jej woźnica, narażony na niedostatki pogody, często potrzebował schronienia. Jak głosi londyńska legenda pewnej szczególnie zimnej i nieprzyjemnej nocy George Armstrong, redaktor gazety Globe, szukał powozu, ale w zasięgu jego wzroku nie było ani jednego. Wkrótce odkrył, że wszyscy woźnice stłoczyli się w pobliskim pubie.
Zamiast złorzeczyć postanowił zmierzyć się z problemem. Zwrócił się o pomoc do parlamentarzystów i filantropów, w tym wpływowego hrabiego Shaftesbury, i tak powstał Fundusz Schronienia Taksówkarzy. Pomysł polegał na wybudowaniu wiat w całym Londynie, które miały nie tylko zapewnić schronienie, ale także jedzenie i gorące napoje (rzecz jasna bez alkoholu!). Zielony kolor budek mógł być z daleka widoczny do strudzonego woźnicy-taksówkarza.
Powstało ich w sumie 61, w samym mieście i na jego obrzeżach, a wszystkie zostały zbudowane przez Cabmen’s Shelter Fund (organizację charytatywną działającą do dziś). Te, które uchowały się do naszych czasów, znajdują się na północ od Tamizy. Większość z kilkunastu wiktoriańskich staruszek ma status zabytku II stopnia.
Zielona transformacja
Niespodziewanie do jednej z nich, zniszczonej i zapomnianej, los się właśnie uśmiechnął. Zielona wiata taksówkowa została odrestaurowana i od czerwca, po dwóch dekadach zastoju, pełni nową publiczną funkcję. Mowa o budce stojącej przy Chelsea Embankment, obok Albert Bridge. To późniejszy model, pochodzący z 1910 roku, zwany niegdyś „Molo”, ze względu na położenie nad Tamizą. Wiata popadła w ruinę po tym, jak przyległa do niej ulica stała się trasą szybkiego ruchu. Budka bez dostępnego parkingu nie była już wygodnym przystankiem dla taksówkarzy.
Teraz, dzięki funduszowi Cabmen’s Shelter Fund i dotacji z Heritage of London Trust, zapomniane zielone schronienie kierowców zostało całkowicie wyremontowane. Zyskało nowe belki z trzech stron, nowy dach i wieżyczkę wentylacyjną oraz świeżą warstwę swojej niezwykłej zielonej tożsamości.
A propos tożsamości, to odnowiona zielona budka zyskała całkiem nową. Od 9 czerwca jest kawiarnią dostępną dla każdego mieszkańca Londynu. Odrestaurowana „Café Pier” (Cafe Molo, jak dawniej zwano tę budkę) jest kawiarnią typu bijou.
Czynna tylko od rana do późnego popołudnia (dokładne pory otwarcia tutaj), serwuje przekąski i napoje dla biegaczy, osób dojeżdżających do pracy i mieszkańców spacerujących po moście z Battersea Park. Mogą oni przysiąść przy jednym z kilku ogrodowych stolików, z widokiem na Tamizę i urokliwy most Alberta.
Otwarcie kafejki w zabytkowej zielonej budce było lokalnym wydarzeniem i jak przystało na Chelsea odbyło się z pompą i na elegancko – wstęgę honorową przecinał sam Duke of Gloucester.
Kawiarnia oferuje rano świeże wypieki i tosty śniadaniowe, w tym tosty na zakwasie z miodem, kajmakiem bądź chilli, a także kanapki, np. z salami z masłem i piklami w porze lunchu. Nie zapomniano także o taksówkarzach, którzy mogą liczyć na 15% zniżki. Oczywiście są też lody (na patyku), dlatego może nie tak dobre jak te z warszawskiej zielonej budki, ale zawsze jednak!
A z myślą o tropicielach londyńskich ciekawostek, którzy chcieliby obejrzeć wszystkie ocalałe zielone budki zamieszczam orientacyjną mapkę, z usytuowaniem zabytkowych wiat (tutaj).
Budka nie jest sama, bo jest z nią Drżąca Dama
A przy tej okazji warto rzucić słowem na temat, sąsiadującego z kawiarnianą budką – Albert Bridge, w którego stronę, każdy gość nowo otwartej kafejki będzie rzucał okiem i to nie raz. Bo wiktoriańska zielona wiata jest tylko preludium do podziwiania innego zabytkowego jegomościa z czasów królowej Wiktorii – mostu Alberta. Co więcej związki mostu z tą monarchinią dotyczą nie tylko czasów jej panowania (bo wtedy właśnie powstał), ale także, a może przede wszystkim, osoby jej małżonka Alberta, który był pomysłodawcą całego projektu.
I choć ta subtelna romantyczna konstrukcja w pastelowych barwach, która w centrum Londynu łączy Chelsea na północnym brzegu Tamizy z Battersea na południu jest moim ulubionym mostem w tym mieście, to kiedy powstała okazała się z miejsca inwestycją chybioną. Miał to być most komercyjny, czyli płatny, jednak po sześciu latach zrezygnowano z tego pomysłu, po którym do dziś zostały charakterystyczne budki – punkty poboru opłat.
Zaprojektowany w roku 1873 jako most wantowy (podwieszany), był strukturalnie wadliwy, co może dziwić, skoro do projektu jako czołowego inżyniera architektonicznego zaangażowano Masona Ordisha, który pracował przy Royal Albert Hall, stacji kolejowej St Pancras, Crystal Palace i Holborn Viaduct.
Po koniecznej przebudowie w latach 80-tych XIX wieku, most stał się hybrydą trzech różnych typów konstrukcji: mostu podwieszanego, wiszącego i belkowego. Ze względu na swoją chybotliwą naturę (zaczyna wibrować w momencie, gdy przechodzi po nim zbyt wielu pieszych), nazywany jest „Drżącą Damą”.
Co ciekawe jego pastelowa kolorystyka, która wydawała mi się iście wiktoriańska, pochodzi z lat 90-tych XX wieku, kiedy to most został ponownie pomalowany, okablowany i oświetlony czterema tysiącami diod, by był bardziej widoczny dla mijających go operatorów żeglugi rzecznej.
Jeśli zatem sam pomysł udania się na lody do zielonej budki w Londynie nie jest dostatecznym pretekstem, by odwiedzić te rejony miasta, to dodatkowe zaliczenie malowniczego mostu (w ramach turystycznej transakcji wiązanej), może być warte rozważenia. Co Wy na to?
Jeśli ten post albo mój blog spodobał Ci się na tyle, żeby postawić mi symboliczną angielską herbatkę albo kieliszek prosecco, (które piję jak herbatkę), to wystarczy, że klikniesz przycisk poniżej.
Dziękuję i obiecuję, że wzniosę toast za Twoje zdrowie (także herbatką, jak będzie trzeba)!