Pierwszy short post w ramach nowej zakladki „Blondynka Zagląda”, stworzonej dla tych, którzy niekoniecznie gustują w czytaniu, szczególnie jeśli rzecz dotyczy przydługich tekstów, będzie właśnie o czytaniu… taki oto paradoks, niezamierzony zresztą.

Lubicie „independent venues”? Ja je uwielbiam i choć w Londynie określenie to odnosi się przede wszystkim do lokali artystyczno-muzycznych (i jest nawet coś takiego jak Independent Venues Week – tutaj) to ja, tym razem, zabiorę Was na ekspresową wizytę do pewnej niezależnej księgarni. Odkryłam ją, spontanicznie i na szybko, w drodze na regaty wioślarskie na Tamizie. Drałowałam właśnie w pośpiechu nad Putney Bridge, gdy kątem oka dostrzegłam witrynę wypełnioną po brzegi książkami, upchaną nimi jak gigantyczna szuflada, dopchnięta kolanem, żeby się wszystko zmieściło… i na ten widok aż przystanęłam z wrażenia.
Po chwili podeszłam do wystawy jak do zaczarowanego lustra i obserwowałam w milczeniu ten ogrom książek. Bałam się przekroczyć ową sekretną granicę, niepewna krainy znajdującej się po drugiej stronie. Myślę, że jedynie słynny Bibliotekarz Niewidocznego Uniwersytetu z powieści Terry Prachetta mógłby się tu poczuć naprawdę swojsko, bo wnętrza tej niewielkiej księgarni zbudowanej z książek wyglądają wyjątkowo magicznie. Pomysł, sam z siebie, wydawałoby się banalnie prosty, wymagał przede wszystkim jednego – nieograniczonego zbioru książek. To z nich powstała Hurlingham Books (tutaj) i to wśród nich poruszasz się korytarzem, niczym wąską ścieżką, jakby wyrąbaną pośród papierowych okładek i grzbietów. Z każdym kolejnym krokiem nabierasz pewności, że w tym dziwacznym od pół wieku budowanym i wciąż narastającym labiryncie czeka na Ciebie ukochana książka, którą koniecznie musisz odnaleźć.








To prawdopodobnie najstarsza niezależna księgarnia w południowo-zachodnim Londynie. Jej właściciel, Ray Cole wpadł na pomysł otwarcia nietypowego sklepu-składu-czytelni w 1968 roku. Jego miłość do książek i ludzi sprawia, że podobno do dziś, każdego ranka, jako pierwszy otwiera drzwi swojego oczytanego lokalu!

Ale ta nadreprezentacja książek, z których wznoszą się wszystkie ściany, nie jest jedynym zbiorem w posiadaniu zapalonego księgarza. Ma on jeszcze ogromny magazyn, również na Fulham (10 minut od sklepu), w którym na fanów czytelnictwa i na książkowych moli czeka… milion książek! „Niezależnie od tego, jakie są Twoje zainteresowania… prawdopodobnie mamy coś na ten temat!” – przekonują właściciele. „Wystarczy dziesięć minut w towarzystwie Raya i będziesz miał przyjaciela na całe życie, książkę, którą od dawna chciałeś zdobyć i prawdopodobnie pudełko pełne innych książek, o których nawet nie wiedziałeś, że chcesz je mieć!”.

To miejsce, które cudownie jest odwiedzić, jeszcze cudowniej jest je przypadkowo odkryć, ale ostrzegam przed pochopnym przekroczeniem progu, bo można się tu zaczytać na śmierć. A przypuszczam, że nieroztropne wyciągnięcie niewłaściwej okładki grozi niezłą książkową lawiną, także uważajcie na siebie, proszę!

Jeśli ten post albo mój blog spodobał Ci się na tyle, żeby postawić mi symboliczną angielską herbatkę albo kieliszek prosecco, (które piję jak herbatkę), to wystarczy, że klikniesz przycisk poniżej.
Dziękuję i obiecuję, że wzniosę toast za Twoje zdrowie (także herbatką, jak będzie trzeba)!