Niezależnie od tego czy jest się fanem regat, czy też absolutnie się nim nie jest, są takie zawody wioślarskie na Tamizie, których, mieszkając w Londynie, nie powinno się przeoczyć, szczególnie jeśli jest się Blondynką nad Tamizą. Oczywiście, by być z Wami całkiem szczerą, muszę przyznać, że do tej pory ignorowałam te coroczne zmagania Oksfordu i Cambridge, czyli wioślarskich drużyn dwóch najbardziej prestiżowych uniewerków Zjednoczonego Królestwa. Ale to było zanim, na dobre, przykleiłam swoje blond emploi do rzeki Tamizy. I teraz po prostu nie wypadało mi nie iść nad jej brzeg, by obserwować wielką rzeczną bitwę, choćby nawet gówniany deszcz miał z nieba padać. Niestety, akurat padał. I być może, sam z siebie, rzeczonej ani rzecznej kupy nie przypominał, jednak już to, co za jego sprawą zalegało na szutrowej ścieżce wzdłuż Tamizy – jak najbardziej.

Dlatego pierwsza rada dla fanów tego typu rozgrywek – jeśli pogoda zapowiada się klasycznie londyńska – załóżcie koniecznie kalosze, a nie tak jak ja, blondynka – trampki (i oczywiście musiałam mieć białe). Bowiem do przejścia jest spory spacerowy odcinek, zakładając, że chcecie rozpocząć towarzyszenie wioślarskim drużynom od startu do mety. I tu od razu kolejna uwaga, a nawet dwie. Po pierwsze: dobrze na wstępie mieć świadomość tego, że nie jest się w stanie obserwować wyścigu swojej ulubionej ósemki ze sternikiem, na całej jego trasie. Dla rączych jak rumaki zawodników trwa on niespełna dwadzieścia minut, gdy tymczasem spacerowicz, choćby nie wiem jak rączy albo nożny, nie jest w stanie pokonać tego dystansu w czasie krótszym niż dwie godziny. A zatem trzeba rzecz i rzekę potraktować strategicznie i wybrać sobie ten punkt widokowy, który uzna się za najbardziej atrakcyjny, biorąc pod uwagę dynamikę wioślarskich zmagań.








Po drugie: choć sława tych elitarnych zawodów o niemal 200-tu letniej tradycji dotarła wszędzie, także nad Wisłę, to nie liczcie, na emocje i wiwatujące tłumy rodem z Ascot, bo zwłaszcza w dżdżysty, wietrzny i zimny dzień możecie się przeliczyć, a przy okazji nieźle przeziębić. Chyba mieli tego świadomość sami organizatorzy konkursu, którzy zapoczątkowali tę tradycję, ustalając, że wyścigi wioślarskie Oksford-Cambridge będą się odbywały co roku, zazwyczaj w ostatnią sobotę marca lub pierwszy piątek kwietnia, czyli w porze jak na Londyn dość kapryśnej. Ale czy ja was przypadkiem nie próbuję zrazić do kibicowania? Nie taka była moja intencja, w każdym razie…

By podjąć właściwą decyzję, iść czy nie iść, stać w tym miejscu czy może całkiem gdzie indziej, trzeba wcześniej przyswoić sobie garść informacji dotyczących trasy rozgrywek i ich przebiegu. Oto one.

Piękna trasa, byle nie na obcasach
Wyścigi rozpoczynają się od mostu Putney, skąd dwie uniwersyteckie osady zmierzają na zachód do mostu Chiswick w Mortlake. Tor wioślarskich zmagań mierzy 4 mile i 374 jardy, czyli około 7 km długości. Zawodnicy wiosłują wzdłuż Putney Lower Common, pod mostem Hammersmith, obok Furnivall Gardens, wokół Meander przy Chiswick Steps, pod mostem Barnes, a następnie wokół terenów Chiswick Rugby Football Club i dalej do mety przy Chiswick Bridge. Jeśli chce się zakosztować nieco z tej atmosfery, a przy okazji uciąć sobie miły i całkiem ambitny spacerek, to warto stawić się na początku trasy i ruszyć południowym/prawym brzegiem Tamizy.









Czekają tu, na wiernych fanów obu drużyn i wioślarstwa, food trucki z rozmaitą ofertą kulinarną, ale także stoiska z mniej i bardziej wykwintnym alkoholem. Kibice zaopatrzeni w pinta zacnego browaru albo kieliszek Sauvignon oraz chorągiewkę ulubionej drużyny (otrzymaną z rąk usłużnych wolontariuszy) mogą kontynuować swą nadrzeczną przechadzkę. Przed każdym z klubów wioślarskich, które sąsiadują tu jeden obok drugiego, czekają ich członkowie, a także obsady zapasowych drużyn, znajomi znajomych, rodziny zawodników, którym udziela się podniosły sportowy nastrój i duch rywalizacji.








Skauci oraz rozmaite szkolne i charytatywne organizacje wykorzystują okazję, do zbiórek w szczytnym celu, ustawiając wzdłuż trasy stoiska z domowymi wypiekami. Dla wszystkich, którzy znają te okolice, ze spacerów po północnym brzegu Tamizy, ale rzadko zapuszczają się na drugą jej stronę, to świetna okazja, żeby zobaczyć trochę inny Londyn. Różnice widać już ze ścieżki nad rzeką, ale kiedy zboczy się z niej, zagłębiając w sąsiednie uliczki Barnes, można rozkoszować się ich kameralną, południową i pastelową zabudową. Miejscami ma się wrażenie, że jest się nie na południu Londynu, ale Europy.






A i sama trasa wzdłuż rzeki, nieco dzika i malownicza, jest świetną i odprężającą opcją weekendowego spaceru. Po drodze mija się stary, imponujących rozmiarów budynek Harrods Furniture Depository, który obserwowany z odległego brzegu Hammersmith wydawał mi się opuszczonym reliktem XIX-wiecznej świetności firmy. A tymczasem przechodząc obok niego odkryłam, że zabytkowy magazyn zbudowany w 1894 roku (na miejscu starej fabryki mydła), został zaadaptowany do nowej funkcji i jest teraz ekskluzywnym apartamentowcem, ulokowanym na zielonych terenach tuż nad rzeką. Mam nadzieję, że zachęciłam Was do przechadzki nową trasą wzdłuż Tamizy? Wróćmy więc na sam jej środek, by skoncentrować się na przebiegu tego wioślarskiego święta.





Jak w Londynie traktuje się suwerena
Wszystkie wydarzenia w ramach The Boat Race rozpoczynają się w samo południe. Wtedy to kibice przybywają i zajmują dogodne miejscówki w Bishop’s Park, na Fulham, Furnivall Gardens, czy w Hammersmith. Wzdłuż całej tej trasy czekają na nich bary, stoiska z jedzeniem, a także duży ekran, na którym można oglądać transmisję BBC z wyścigu na żywo.
Kolejnym punktem programu jest rzucanie suwerenem, ale wbrew pozorom suweren w Polsce i suweren w Londynie, to niezupełnie to samo i dlatego inaczej się tu z nim obchodzą. W tym wypadku chodzi o złotego suwerena z 1829 roku, czyli najsłynniejszą brytyjską monetę inwestycyjną wybijaną przez Mennicę The Royal Mint. Drużyny rzucają nią między 13:55 a 14:40, by rozstrzygnąć prawo do wyboru, po której stronie rzeki będą wiosłować. Ale od losowania do wiosłowania upływa jeszcze sporo czasu, w sam raz tyle, by pokonać pieszo dystans od startu do mety i tam czekać na finiszujące drużyny.
A choć rozgrywki odbywają się pomiędzy dwoma uniwersytetami, to biorą w nich udział cztery osady: dwie żeńskie i dwie męskie. I owszem, panie są puszczane przodem, to znaczy startują przed panami, godzinę wcześniej, jednak niech nic nie zmyli czujności feministek. Otóż wioślarskie parytety na tych dwóch szacownych uczelniach zostały zdobyte z trudem i po drodze musiało upłynąć duuużo wody. Bo choć pierwsze zawody pomiędzy Cambridge a Oksfordem odbyły się w 1829 roku, to były to wyścigi wyłącznie męskich drużyn, a na regaty kobiet trzeba było czekać prawie 100 lat, czyli do roku 1927. Jednak nie stały się one corocznym wydarzeniem aż do lat 60. XX wieku, a i po tym czasie wioślarki spotykały przykrości ze strony kolegów. Feministkom, które w reakcji na te przejawy angielskiego szowinizmu płoną z oburzenia (razem ze swoimi biustonoszami) podrzucę jeszcze jeden argument „za”. Otóż dopiero w 2015 roku oba wydarzenia zaczęły odbywać się tego samego dnia.
Teraz, zarówno wyścigi kobiet, jak i mężczyzn, rozgrywają się na tej samej trasie (wcześniej regaty kobiet odbywały się w Henley). Męska drużyna Cambridge ustanowiła rekord w 1998 roku, osiągając metę w 16 minut i 19 sekund.

Wracając jednak do programu zawodów – dopiero o 16:00 rozbrzmiewa wystrzał startowy oznaczający początek wyścigu łodzi kobiet. Męskie regaty odbywają się godzinę później o 17:00. Ale to nie koniec atrakcji, bo prezentacja trofeów ma miejsce między 17:35 a 18:00, po czym sternik zwycięskiej załogi jest tradycyjnie zanurzany, a nawet wrzucany do Tamizy.
Kto wygrał rzeczną walkę
Zeszłorocznymi mistrzami The Boat Race była drużyna Oksfordu w wyścigu mężczyzn i Cambridge w regatach kobiet. Jednak zarówno męskie, jak i żeńskie osady z Cambridge są rekordzistami pod względem większości ogólnych zwycięstw.
Jak było w tym roku? Otóż na nic zdało się moje machanie chorągiewką Oksfordu ani doping pary uroczych staruszków, których wnusia wiosłowała dla tego uniwersytetu.

Choć dziewczyny z Oksfordu rozpoczęły agresywny start, ze względu na trudne warunki pogodowe, to osada z Cambridge wkrótce przejęła kontrolę nad wyścigiem i utrzymała stałe tempo, aż do zwycięstwa. Kobieca załoga z Cambridge wyprzedziła Oksford o cztery i jedną czwartą długości, i było to szóste z rzędu zwycięstwo żeńskiej drużyny z tego uniwersytetu.
Także męska załoga z Cambridge powtórzyła wygraną koleżanek, powstrzymując późną szarżę Oksfordu na wzburzonych wodach Tamizy, aby wygrać z nimi o nieco ponad jedną długość. I było to ich czwarte zwycięstwo w tych barwach, w ostatnich pięciu wyścigach. A skoro już o kolorach mowa, to tak naprawdę obie drużyny ubierają się na niebiesko i członkowie obu załóg są tradycyjnie nazywani „bluesami”, a każda łódź jest „Niebieską łodzią” (od nagrody przyznanej im przez ich uniwersytety za udział w regatach). Ale, aby trochę ułatwić rozróżnianie – osady z Cambridge noszą się na jasnoniebiesko, a ci z Oksfordu występują w ciemnoniebieskich barwach.
Dla porządku dodam, że Cambridge prowadzi rywalizację 47-30 w przypadku kobiet, podczas gdy mężczyźni z Cambridge wygrali 86 razy, a Oxford – 81.
Jak zapewne zdążyliście zauważyć nie jest to relacja ze sportowego wydarzenia, a raczej jak zwykle u mnie próba przybliżenia i zrecenzowania pewnego zjawiska, w którym znajduje swoje indywidualne wątki i tropy. W tym wypadku skupiłam się na walorach „pięknych i niepowtarzalnych okoliczności przyrody”, a ponieważ te mocno zawiodły, to ubłocona po uszy, i po uszy zziębnięta, szybko wybrałam „drogę na skróty” w kibicowaniu, którą w taką pogodę i Wam polecam. Otóż, kiedy dotarliśmy z moim kompanem do mety, w ramach dwugodzinnego spaceru z Putney do Chiswick Bridge, oczom naszym ukazała się stosunkowo niewielka grupa równie jak my zmarzniętych kibiców. Razem z kilkoma kamerami telewizyjnymi, ubranymi w przeciwdeszczowe pelerynki, stali czekając na finisz żeńskich osad wioślarskich.
Ale miejsce, które wybrali nie było przypadkowe, gromadzili się bowiem przed dobrze mi znanym pubem The Ship, uzbrojeni w alkoholowy prowiant. Jednak część z nich przezornie zaokrętowała się w samym lokalu-Statku, skąd mogli obserwować przebieg wyścigu na kilku dużych monitorach. Z miejsca uznałam ten pomysł za idealną opcję, by w ten sposób kontynuować kibicowanie. Można to także robić siedząc przy stolikach ustawionych przy oknach z widokiem na Tamizę.




Choć zdaniem organizatorów i mediów relacjonujących to wydarzenie, spodziewana frekwencja zwyczajowo wynosi ok 300 tysięcy gapiów, to tym razem było ich zdecydowanie mniej, na tyle, że nawet ja byłam nieco zdziwiona, biorąc pod uwagę, że typowo londyńska pogoda nie powinna wystraszyć londyńczyków, zwłaszcza tych rozmiłowanych w wioślarskiej tradycji tego miasta.




Historia wiosłem na wodzie pisana
I skoro już napomknęłam o tradycji, to pozwólcie, że na koniec trochę o niej, w kontekście tych zawodów. Być może zastanawiacie się, jak to wszystko się zaczęło? Cóż, rywalizacja studentów sięga 200 lat wstecz. Wyścig powstał po tym, jak dwóch byłych kumpli z Harrow School, Charles Wordsworth (z Oksfordu) i Charles Merivale (z Cambridge), pojechało wiosłować po rzece Cam i obaj postanowili stawić czoła wyzwaniu. Te pierwsze spontaniczne zmagania przekształciły się w coroczne zawody między załogami wioślarskimi z uniwersytetów w Oksfordzie i Cambridge. Akademiccy tytani rywalizują w łodziach wiosłowych z ośmioma wiosłami, każdą steruje sternik siedzący na rufie (z tyłu). To on nadaje tempo całej osadzie. Zazwyczaj jest to zawodnik drobny, lekki i znający się na tym „rzemiośle”. Wioślarze mają za zadanie równo i bardzo mocno pracować, a sternik (szlakowy) sprawdza pozycję łodzi względem przeciwnika i dba o odpowiednie rytm wiosłowania. I jeśli spisze się wyśmienicie, prowadząc swoją drużynę do zwycięstwa, to na koniec ląduje w Tamizie, co biorąc pod uwagę jej temperaturę o tej porze roku, jest dyskusyjną nagrodą.




A tymczasem my, odrobinę niewierni kibice, postanowiliśmy nagrodzić się tapasami, w pobliskim The Tapestry, skąd przy kieliszku zacnego Sauvignon obserwowaliśmy zmagania męskich drużyn, na odpowiednio dużym ekranie, i w znacznie bardziej przyjaznej temperaturze.

Ale choć to największe wioślarskie święto na Tamizie, to jednak nie jedyne. Rzeka jest terenem zmagań wielu zawodników-kajakarzy, należących do niezliczonej rzeszy klubów sportowych. Codzienność brytyjskich rodzin, których dzieci uprawiają ten rodzaj sportu, wyznaczają treningi, rozpoczynane najczęściej o świcie. W sportowe życie klubów angażują się zresztą nie tylko dzieci, ale także ich rodzice. I tak zdarza się, że jedno z nich pełni honorowo np. funkcję skarbnika klubu, i w ten sposób wspiera jego rozwój, a bywa, że także zaczyna wiosłować – rekreacyjnie. Mieszkając na Wyspach i wychowując tu dzieci na pewno warto rozważyć tę elitarną, i w związku z tym należącą do dobrego tonu, opcję sportowej kariery swoich pociech.
