Zabieram Was, chcecie tego czy nie, w jedną z moich najczęstszych i najulubieńszych tras spacerowych. Bywam tu regularnie, z kilku powodów. Tym najpierwszym jest moja nieumiarkowana miłość do wody i nieustanna potrzeba znajdowania się w jej pobliżu. Podobno Anka to po szwedzku kaczka i być może tłumaczy to trochę moje wodne fascynacje. Dopiero kiedy widzę taflę wody, wszystko jedno łagodną czy wzburzoną, łapię odpowiedni balans. W Londynie, jak przystało na wybitnie uprzemysłowiony region, kanałów i wodnych akwenów jest pod dostatkiem, więc już teraz przygotujcie się tu na wiele spacerów z wodą w tle.
Przechadzka po hipstersku
Cała trasa wzdłuż Regent’s Canal liczy sobie 9 mil i zaczyna się od Little Wenice (Małej Wenecji tak urokliwej, że poświęcę jej osobny opis), a kończy nad Limehouse, gdzie kanał łączy się z Tamizą. Jednak ja dzielę sobie tę ścieżkę na krótsze odcinki. Na pierwszy rzut, bo przecież nie ogień, idzie zatem odcinek hipsterski, czyli trasa od Islington do Broadway Market. Można ją zacząć schodząc po schodkach z eleganckiego Angel (które jest częścią Islington) …
… albo od drugiej strony rozpoczynając spacer od tętniącego życiem hipsterskiego pasażu Broadway Market. Wszystko zależy od upodobań. Gdybym miała coś podpowiadać, to sobotni lub niedzielny spacer, taki który ma być urozmaicony obiadem na mieście, dobrze zakończyć właśnie na Broadway Market.
W weekend można wybrać jedną z licznych knajpek po obu stronach szerokiej ulicy „udekorowanej” malowniczą wiktoriańską zabudową, biesiadując przy stolikach na zewnątrz. Warto też skorzystać z okazji jaką jest weekendowy Market słynący z produktów wysokiej jakości.
Ustawione pośrodku ulicy stragany oferują jedzenie z różnych egzotycznych zakątków świata, a przed sklepem rybnym znajduje się stoisko, przy którym stoi kolejka entuzjastów jakże modnych ostatnio ostryg, gotowych na miejscu wcinać świeże skorupiaki.
Ta handlowa kultowa ulica, której początki sięgają czasów rzymskich jest domem dla dziesiątek uroczych sklepów, kawiarni, barów i restauracji, które są otwarte przez cały tydzień. Możecie tu wpaść do Aesop po roślinne kosmetyki albo Cat and Mutton na kufel piwa czy do El Ganso Café na wyśmienite tapasy.
Niezależnie od tego czy tak zaczniecie, czy też skończycie spacer nad Regent’s Canal, Broadway Market wart jest, jeśli nie mszy, to przynajmniej docenienia.
A propos mszy, to polskim spacerowiczom-katolikom mogę polecić równie atrakcyjną opcję powiązaną ze zwiedzaniem tego odcinka kanału. Jeśli zamiast od Broadway Market zaczniecie spacer od strony Angel, to czeka tam na Was, bardzo blisko malowniczych schodków prowadzących nad wodę, kościół przy Devonia Road – najstarsza polska świątynia w Londynie.
Prawdziwa gradka dla detalistów
Kiedy już zejdzie się nad samą wodę można kontemplować niesamowite widoki rozciągające się po obu stronach kanału. Ten spacer nigdy się nie nudzi, bo i trasa jest zróżnicowana, zmienia się także lokalizacja barek, które są nieodłączną częścią tutejszego pejzażu – jedne z nich odpływają, a ich miejsce zajmują inne. Za każdym razem pojawiają się tu różne nowe elementy, a zatem oprócz kaczek i łabądków można czasem zobaczyć wyłaniającego się z wody rekina i wcale nie oznacza to, że jest się pod wpływem używek (jak znakomita część lokalsów z Hackney).
Obok rekina, może, ale nie musi, pojawić się pływająca cukinia tak wyrośnięta, jakby przynieśli ją tu Wallace i Gromit prosto z corocznego konkursu na największe warzywo. I właśnie do takich smaczków, a także detali mam słabość. Topię (upst, miało być oczywiści „tropię”) z upodobaniem zarówno te na samej ścieżce wzdłuż kanału, jak i rozmaite drobiazgi oraz kurioza, których pełno na barkach.
„Swoją barkę pozostawiam na...”
A zatem woda i zamiłowanie do surrealistycznych detali to dwa powody, dla których cyklicznie odwiedzam to miejsce. Trzecim jest sama rzeczno-barkowa subkultura. Z pewnym żalem przyznam, że przez wszystkie lata mojej londyńskiej emigracji nie dorobiłam się znajomych, którzy byliby w posiadaniu barki. Szczególny smutek z tego powodu odczuwam w miesiącach letnich, kiedy spacerując nad kanałami mijam kameralne imprezki odbywające się na dachach barek, z udziałem właścicieli i ich znajomych. Ta zarezerwowana dla wybranych strefa „po drugiej stronie brzegu”, wydaje mi się tak niedostępna (i przez to szczególnie atrakcyjna), że czuje się wyjątkowo i boleśnie wykluczona. Pozostaje mi uważna obserwacja barkowego folkloru. A jest co obserwować, bo właściciele barek mają pełną świadomość, że ich pływające domostwa zacumowane przy brzegu kultowych tras spacerowych znajdują się pod szczególną obserwacją. Dlatego wielu z nich „puszcza oko” do randomowej publiki, aranżując mniej lub bardziej dyskretne nadbrzeżne wystawki.
Niektóre barki prezentują się tak jakby brały udział w jakimś konkursie, na najpiękniejsze, najdziwniejsze, najśmieszniejsze mieszkanie na wodzie. I konkurs ten może dotyczyć także samej starannie wykaligrafowanej nazwy – im bardziej zaskakująco i błyskotliwie tym lepiej!
Londyńskie barki zaskakują swoją kolorystyką, elementami graficznymi albo wystrojem poszczególnych fragmentów. Wiele z łodzi aranżowanych jest spontanicznie, ale trzeba przyznać, że część z tych nowatorskich rozwiązań naprawdę ma ręce i nogi, choć czasami tylko nogi, a bywa, że wyłącznie jedną… nogę.
Zazwyczaj najwięcej dzieje się na dachach, które pełnią rolę tarasu, rowerowego parkingu, ale przede wszystkim przydomowego ogródka. Pomysłów na aranżację tego ostatniego jest tyle, ilu właścicieli barek (w samym Londynie coś ok. 10 000). Ekologiczne uprawy, mini szklarnie i rozmaite wystawki z roślinkami biją się na każdej barce o palmę (albo azalię) pierwszeństwa, zwłaszcza, gdy nadchodzi pełnia sezonu.
Wśród londyńskich „apartamentów na wodzie” przeważają tradycyjne „narrowboats” – wąskie barki transportowe nawiązujące swym staroświeckim wyglądem do XIX-go wieku. Ale ten retro styl wcale nie oznacza, że w środku panuje taki sam wiktoriański charakter. Większość z nich jest wyposażona nie tylko nowocześnie, ale i bardzo komfortowo. Równie mylący w przypadku wielu barek może być także ich mało estetyczny i zabiedzony wygląd zewnętrzny. To sposób na zmylenie przeciwnika, w tym wypadku złodzieja, podobno znacznie bardziej skuteczny niż kraty w oknach.
O tym jak dać w kanał
Jednak zanim na dobre zagłębię się w temat barkowego stylu życia, wrócę jeszcze na chwilę do opisu samej trasy, która nawet bez towarzystwa rzeczonych, czy też raczej rzecznych, barek pozostałaby atrakcyjna i ze wszech miar warta uwagi. Trasa z Islington do Broadway Market (albo odwrotnie) składa się z kilku odcinków poprzedzielanych kładkami i mostami. Ich nazwy można odczytać między innymi z tablic informacyjnych umieszczonych wzdłuż nabrzeża.
Pod każdym z tych mostów można przejść, kontemplując urocze widoki wyłaniające się z tunelu i jednocześnie uważając, by nie zostać rozjechanym przez wyłaniających się stamtąd (razem z widokami) rowerzystów, którzy zresztą bywają zmorą dla spacerowiczów na całej tej trasie. Każdy z fragmentów kanału pomiędzy mostami, wygląda inaczej: mija się śluzy (obserwując ceremoniał wyrównywanie poziomów wody, kiedy akurat przepływa któraś z barek), można także podziwiać rozmaite odnogi kanału, a także zróżnicowaną i miejscami bardzo efektowną nadbrzeżną zabudowę.
Współczesne apartamenty sąsiadują tu z zabytkowymi domami, należącymi do tych szczęśliwców, którym dane było zamieszkać w tak atrakcyjnej, bo malowniczej lokalizacji. Po drodze na zmęczonych spacerowiczów czekają knajpki i bary, a także ławeczki, na których można przysiąść. Jednak „dla formy” najlepiej jest rozsiąść się na murkach albo przy śluzach piknikując na ziemi jak najbliżej kanału – tak jest najbardziej stylowo i „po londyńsku”.
Pokój z widokiem... na wodę
A skoro o stylu mowa, to zatrzymajmy się na chwilę nad stylem życia jakim jest mieszkanie na barce. Wbrew obiegowej opinii ten model mieszkalnictwa zrodził się nie tylko z tęsknoty za hipisowskimi czasami. To często sposób na tańsze lokum w obłędnie drogim Londynie. Wśród wodniaków z wyboru można spotkać przedstawicieli rozmaitych profesji i grup społecznych: artystów, lekarzy, nauczycieli, budowlańców i anty-systemowców, których łączy zamiłowanie do niespiesznego stylu życia, w zgodzie z naturą. Ale, mieszkanie na wodzie to przede wszystkim domena ludzi młodych, dla których reumatyzm jest pojęciem na tyle odległym, że kojarzyć się im będzie raczej z gatunkiem w sztuce, niż z jakąś cielesną dolegliwością.
Choć zwykło się sądzić, że własny domek na wodzie to najbardziej ekonomiczna opcja mieszkania w Londynie, to jednak wiążą się z nią spore opłaty i utrudnienia. A zatem płynie nie tylko barka, ale i kasa (i to szerokim strumieniem) za: cumowanie, korzystanie z udogodnień na przystaniach (elektryczność, woda, prąd, gaz, linia telefoniczna czy Internet). Do tego trzeba doliczyć koszt council taxu, który w niektórych częściach miasta obowiązuje również na wodzie. Posiadanie barki wiąże się też z koniecznością wykupu ubezpieczenia, licencji (Waterways licence), opłacenia okresowego przeglądu łajby, a co trzy-cztery lata jej gruntownej renowacji. Cóż, wszystkie te dodatkowe koszty właściciele barek niestety muszą dźwigać na swoich… barkach.
Częste przeprowadzki wliczone w cenę
Barki zmieniają miejsca regularnie, niektóre umowy pozwalają bowiem na cumowanie tylko przez 2 tygodnie, dlatego ich mieszkańcy muszą stale się przeprowadzać razem ze swoim pływającym domostwem. Ze znalezieniem dobrej miejscówki do cumowania bywa różnie, a te najbardziej atrakcyjne, w prestiżowych dzielnicach, kosztują czasem kilkukrotnie drożej.
Wziąwszy pod uwagę te mocno kłopotliwe okoliczności można dojść do wniosku, że życie na barce to całkiem gówniany interes, zwłaszcza, że pozbycie się ścieków i nieczystości nastręcza… kupę problemów. Bowiem, choć zwiększyła się liczba osób mieszkających na łodziach, to niestety nie przybyło tego typu udogodnień i w całym Londynie jest tylko pięć punktów zbiórki odpadów. Wodniaków sukcesywnie przybywa, a tymczasem przez lata nikt nie inwestuje w rozwój potrzebnej infrastruktury.
Praktyczny test na mokro
Mieszkając na łodzi trzeba naprawdę lubić naturę i żyć z nią w zgodzie na co dzień, dlatego wybór takiej opcji własnego „m” powinien być dobrze przemyślaną decyzją. Najlepiej zatem poprzedzić zakup własnej barki testem, to znaczy wynająć ją na pewien czas, by przekonać się czy taki styl życia na pewno się sprawdzi.
Barkę, trochę przechodzoną (przepływaną?), ale w dobrym stanie, jeszcze niedawno, można było kupić za ok. 20-30 tysięcy funtów. Trzeba jednak bardzo uważać na to, co naprawdę kryje się pod elegancko odmalowaną obudową. Czasem wymiana zużytego silnika pociągnie za sobą kolejne niemałe wydatki. Ceny najtańszych barek rzecznych zaczynają się od kilku tysięcy funtów. To najczęściej zniszczone wraki bez silników wymagające kapitalnego remontu i dużych nakładów finansowych.
Oczywiście cena domu na wodzie zależy od jego wielkości i standardu wyposażenia. Od kilku lat jedną z najdroższych propozycji jest luksusowa barka mieszkalna o nazwie Matrix Island, która została wystawiona na sprzedaż za 3,5 mln funtów. Na jej 460 metrach kwadratowych mieszczą się trzy sypialnie, trzy łazienki, duża garderoba, ogromna przestrzeń dzienna z salonem, kuchnią i jadalnią oraz zewnętrznym tarasem. Na barce jest nawet kominek opalany drewnem oraz sauna. Zainteresowanych odsyłam do Doków Św. Katarzyny, gdzie rzeczony pałac pewnie wciąż jeszcze cumuje, czekając na swego amatora. A o samych Dokach na pewno jeszcze Wam opowiem, bo to jedno z ciekawszych miejsc spacerowych w tym mieście.
Jednak myli się ten kto sądzi, że barki mogą być wykorzystywane wyłącznie do użytku domowego. Podobno w Londynie cumuje barka, która jest domem, ale bożym. Często podczas spacerów spotykam barki barowe w wersji drink-bar, albo restauracyjnej, niektóre można także wynająć na party-rejs po kanale. Widziałam także barkę księgarnię, a ostatnio barkę dla wielbicieli wiedzy tajemnej, na której jej właściciel stawia zainteresowanym tarota. Także nie pozostaje Wam nic innego jak tylko udać się nad jeden z londyńskich kanałów w poszukiwaniu podobnych atrakcji.
Waʏ coоl! Some very valid points! I appreciate you penning tһis article
and the rest of the websіte iѕ alѕo very good.
thank you for your positive feedback, I hope to launch the English version of the blog soon