Nie zamierzam ukrywać, że od czasu do czasu lubię sobie „dać w szyję”, ale wzorem moich francuskich poprzedniczek, z wielu słynnych obrazów, robię to wyłącznie „socjalnie”, czyli najlepiej w lokalu. I choć w Polsce to podobno przypadłość młodych kobiet, to ja i kilka moich koleżanek z obrazów Degasa czy Picassa, jesteśmy dowodem na to, że pić można także w średnim wieku, a najlepiej – postawić na absynt.
Relacja z opóźnionym zapłonem
Oczywiście tajemnice absyntu mogłam zgłębiać i opisywać dużo wcześniej, ale z pewną nieśmiałością muszę przyznać, że moje pierwsze doświadczenie z „Zieloną Wróżką” mocno odkładałam w czasie. Zaczęłam więc dość późno i zupełnie legalnie, decydując się na wersję tego trunku, w której nie pozostało wiele z jego dawnej osławionej mocy. Niemal pozbawiony psychoaktywnej zawartości tujonu stał się wysokoprocentowym alkoholem (nie nalewką), który jednak z powodu siły alkoholowego rażenia i znacznego stężenia olejków eterycznych powinien być spożywany według określonego rytuału. A tych jest wiele. Jednak zanim przejdziemy do tego misterium, które w londyńskim salonie absyntu, dzięki całej niezwykłej otoczce osiągnęło apogeum, poświęcę chwilę na opis samego miejsca, do którego trafiłam, by zasmakować przygody z tym magicznym napitkiem (tutaj).
Towarzystwo Ostatniego Wtorku
… brzmi trochę dziwnie, ale tak właśnie można by przetłumaczyć nazwę tajemniczego lokalu The Last Tuesday Society, położonego w równie ekscentrycznej, zatem ulubionej przez hipsterów i dziwaków, dzielnicy Hackney. Miejsce, przypominające pracownię alchemika, już od progu urzeka swoją magiczną aurą. Nic tu nie pozostawiono przypadkowi, choć wszystko wygląda jak sam szczyt alkoholowej maligny. Jednak niech Was nie zwiedzie ten mój opis, bo każdy detal jest tu pod stylistyczną kontrolą. Pomieszczenia zostały zaaranżowane przez dyrektora artystycznego Towarzystwa, artystę Mata Humphreya, a nadzór nad całością sprawuje dwoje założycieli The Absinthe Parlor & Cocktail Bar – Allison Crawbuck i Rhys Everett. Są, jak sami siebie określają: kolekcjonerami, historykami drinków i absynterami. Ona rodowita Amerykanka z Brooklynu, on – rdzenny Anglik z Londynu, otwierając to miejsce w 2016 roku przynieśli ze sobą wspólną pasję do tajemniczego świata absyntu. Razem stworzyli najobszerniejszą w Wielkiej Brytanii listę najwyższej jakości, tradycyjnych absyntów i ciekawych koktajli (tutaj).
Ukryty skarb wschodniego Londynu
Jednak trzeba pamiętać, że ten absyntowy coctail bar działa w ramach The Last Tuesday Society, które zostało założone w 1873 roku na Harvardzie przez Williama Jamesa i sprowadzone do Londynu jesienią 2006 roku przez kanclerza Viktora Wynda i rektora Davida Pipera. Towarzystwo dąży do tego, aby stać się organizacją non-profit z pełnym statusem organizacji charytatywnej. Do tego czasu jest zarządzane w ramach, jak określają to jego członkowie, łagodnej dyktatury przez kanclerza Viktora Wynda. Zamiast skupiać się na ideach i celach samej organizacji poświęcę nieco uwagi miejscu, które Towarzystwo w ramach swej działalności zaczęło tworzyć kilka lat temu.
Początkowo miał to być rodzaj hybrydy sklepu i muzeum, instytucji akademickiej i galerii sztuki, instalacji i performansu. Taki „fałszywy” sklep z ciekawostkami, istniejący w opozycji do, znienawidzonego przez członków Towarzystwa, świata zakupów i sklepów, wypchany niesamowicie bezużytecznymi i często odrażającymi rzeczami. Za kontuarem mieli pracować aktorzy tworzący spontaniczny performance z udziałem niczego niepodejrzewających klientów, który ewoluowałby i zmieniał się w zależności od publiczności, ale zostawiał ją zbuntowaną lub oczarowaną.
Przez lata koncepcja tego miejsca ulegała licznym przemianom, przez chwilę było ono, czymś w rodzaju komercyjnej galerii sztuki i antykwariatu, wciąż jednak nie było tym, o co chodziło jego twórcom.
Samo Towarzystwo chwiało się od kryzysu do kryzysu, do czasu, gdy po udanej kampanii crowdfundingowej lokal został przekształcony w muzeum osobliwości z przestrzenią imprezową (kawiarnią i barem koktajlowym na parterze), który został otwarty w 2014 roku.
I choć wiele lat swojego zawodowego życia spędziłam w muzeum, biorąc aktywny udział w udanej modernizacji jednego z nich, to jednak tutejszego muzeum opisywać nie będę. Po pierwsze sama jego koncepcja, zgromadzone w nim artefakty i imponderabilia są mi więcej niż obce, a po drugie przybyłam do tego miejsca skuszona perspektywą poznania sekretów absyntu i dlatego jemu poświęcę tę alkoholową opowieść.
Najlepszy bar w Londynie w roku 2019!
Allison i Rhys dołączyli jako dyrektorzy The Last Tuesday Society w 2016 roku. Otwierając The Absinthe Parlor w Society wkrótce przekształcili najlepiej strzeżoną tajemnicę Hackney w ulubione miejsce do picia w mieście. W 2019 roku ich lokal został wybrany najlepszym barem w Londynie podczas 7. dorocznej nagrody Design My Night Awards w publicznym głosowaniu ponad 180 000 londyńczyków, a w 2020 roku ich absyntowe menu znalazło się na krótkiej liście specjalistów Imbibe’s Specialist List of the Year.
Pasja i zachwyt nad Zieloną Wróżką sprawiły, że ten amerykańsko-angielski duet podróżował po całym świecie w poszukiwaniu wielu niewiadomych, w kuszącej historii absyntu. Oboje są bardzo aktywni i kreatywni – prowadzą program salonów rysunku, wykładów i degustacji, które odkrywają pochodzenie i rytuały tajemniczego eliksiru.
W grudniu 2020 roku Allison i Rhys uruchomili pierwszą londyńską destylarnię zlokalizowaną na wschodnim krańcu miasta.
Misterium absyntowe
Właściwie, dopóki nie przekroczyłam progu The Last Tuesday Society, by raczyć się absyntem, wydawało mi się, że jedynym rytuałem jakiego wymaga klasyczne spożywanie tego trunku jest odpowiednia poza: 1. łokcie na blacie, 2. skrzyżowane przedramiona, 3. podparta broda i na koniec melancholijne spojrzenie rzucone w dal spod półprzymkniętych powiek. Przez moment nawet w takiej zastygłam, przekonana o wyższości swoich picassowsko-salonowych manier nad resztą towarzystwa… Ale nic z tych rzeczy. O ile ten absyntowy attitude nie jest absolutnie wymagany ani tym bardziej oczekiwany, o tyle liczy się cała masa detali, bez których nie sposób pić absyntu. Owe detale związane są z rytuałami, a te nie obędą się bez szeregu odpowiednich akcesoriów. Wiedzieli o tym doskonale pomysłodawcy tego lokalu i cały jego koncept zasadza się na wyjątkowym arsenale narzędzi koniecznych do właściwego sprawowania absyntowego misterium.
Wyższa szkoła picia absyntu
Całe moje blade pojęcie na temat picia absyntu bazowało na wizji porcji alkoholu podpalanej na łyżeczce z odrobiną cukru. Towarzystwo Ostatniego Wtorku lansuje jednak wersję na zimno, a nawet lodowato (uwzględniającą trzy do pięciu porcji mrożonej wody na kieliszek absyntu). I jest to rozwiązanie znacznie atrakcyjniejsze. Zamiast czuć się jak niedoszły heroinista możesz poczuć się jak pełnoprawny hedonista. Bo oto, gdy tylko zamówisz kieliszeczek tej alchemicznej substancji zwanej absyntem (do wyboru są dwie wersje: zielona albo biała) to niosą Ci do stolika „fontannę obfitości”. W istocie jest to bardzo malownicze naczynie, nawiązujące formą do stylu retro, z czasów belle epoque albo jak kto woli wiktoriańskich. Wewnątrz wypełnione jest solidną porcją wody z lodem i zaopatrzone w kranik, z którego po przekręceniu kurka zaczyna spływać odpowiednio schłodzona ciecz wprost na łyżeczkę z kostką cukru, ułożoną na wierzchu kieliszka z absyntem. Nad urodą samej łyżeczki, a właściwie ażurowej łopatki można by się rozpływać równie długo jak rozpływa się tenże cukier, który przez otworki ścieka do alkoholowej substancji, łagodząc jej odrobinę gorzki smak.
Pomiędzy żołądkową gorzką a kroplami na ból brzucha
A smak absyntu zaliczanego do kategorii wódek smakowych bierze się nie tylko z zawartości piołunu, anyżu i kopru włoskiego, ale także z mieszaniny ziół m.in.: melisy, tataraku i kolendry. Dawniej po okresie maceracji tychże składników alkoholem następował proces destylacji, a po nim ewentualna ponowna maceracja, by nadać absyntowi odpowiedni kolor. Ale od tego czasu magię produkcji zastąpiło mieszanie rozcieńczonego spirytusu z ekstraktem z ziół i ze sztucznymi barwnikami, co nie ma wiele wspólnego z tradycyjnym absyntem.
Jednak ten specyficzny mix sprawia, że przy pierwszym poznaniu absynt może przypominać nieco syrop ziołowy. Nic dziwnego, skoro trunek ten został wynaleziony w 1792 roku przez Pierre’a Ordinaire, francuskiego lekarza, który destylował piołun i inne zioła w zasadzie alkoholowej, aby otrzymać lek dla swoich pacjentów.
Szwajcarska produkcja pełną parą
Pierwszą komercyjną produkcję absyntu rozpoczęto w 1797 roku, kiedy to Major Dubied kupił przepis od doktora Ordinaire i rozpoczął wyrób tego trunku na masową skalę w Val-de-Travers w Szwajcarii. Jednak nawet wówczas był on stosowany jako cudowny eliksir na wszelkie dolegliwości, zwłaszcza zaś przeciwbólowo. Nie trwało to długo, bo absynt szybko zdobył popularność i swoją równie romantyczną co złą sławę wśród członków paryskiej bohemy artystycznej, która na przełomie XIX i XX wieku we Francji, raczyła się nim bez opamiętania, na zawsze zaznaczając jego obecność w kulturze masowej.
Piły go więc zbuntowane umysły sztuki i literatury: Henri de Toulouse-Lautrec i Vincent Van Gogh. Aleister Crowley, napisał odę do „Zielonej Bogini”, obserwując jej niezwykły wpływ na bywalców The Old Absinthe House w Nowym Orleanie. Nie odmawiali go sobie Pablo Picasso, Charles Baudelaire, Oscar Wilde i Émile Zola — lista słynnych absynterów zainspirowałaby niejednego do sięgnięcia po szklankę tego kuszącego eliksiru. Ale czym jest ta „odrętwiająca język, rozgrzewająca mózg, zmieniająca zmysły, płynna alchemia” jak opisał absynt Ernest Hemingway tego nie wie nikt…
Dość powiedzieć, że absynt był nawet uznawany za niebezpieczny narkotyk i zakazany od 1915 roku w Stanach Zjednoczonych oraz w większości krajów Europy. Nigdy jednak nie wykazano, że jest bardziej zgubny niż zwykłe alkohole, dlatego w końcu oficjalnie powrócił do łask. A ostatnie badania dowiodły wręcz, że psychoaktywne właściwości absyntu (oprócz tych, które można przypisać alkoholowi) zostały przesadzone. Zatem burzy to odrobinę mistyczno-tajemniczą narrację jaką wokół tego trunku starają się budować autorzy The Absinthe Parlor w Society, jednak nie psujmy im tej zabawy…
A drinker’s cabinet of Wonder (Szafka cudów pijaka)
Wrócimy jednak do kuriozalnego, nastrojowego oraz wypełnionego oparami absurdu i absyntu wnętrza lokalu przy 11 Mare Street. Kiedy już dotrze się do stolika, mijając po drodze gabloty z równie malowniczą co osobliwą zawartością, te wszystkie wiszące złote krokodyle, końskie łby i słoje z formaliną i wreszcie zajmie się miejsce przy zarezerwowanym wcześniej (tutaj) stoliku, wtedy to rozpoczyna się właściwe misterium. Jeszcze nie minie pierwsze oszołomienie związane z bliską obecnością wszystkich tych surrealistycznych elementów wyposażenia lokalu (potęgowane ciasnotą samego wnętrza), a już zjawiają się kelnerzy pomagający podjąć trudną decyzję dotyczącą wyboru rodzaju absyntu i towarzyszącego mu rytuału spożycia.
Podejrzewam, że to jeden z tricków właścicieli drink baru broniących tezy o psychoaktywnych właściwościach absyntu. Zanim jeszcze wychyli się pierwszy haust zielonego eliksiru już kręci się w głowie od nadmiaru bodźców wzrokowych, a wizje w realu śmiało mogą konkurować z tymi poalkoholowymi czy nawet je zastąpić.
I choć było tak pięknie dookoła, chwilami mrocznie (i to nie od zamroczenia), nastrojowo-różowo-bellepokowo to muszę przyznać, że moje pierwsze spotkanie z Zieloną Wróżką nieco mnie rozczarowało – liczyłam, na bliższe poznanie i silniejsze doznania.
Na jej usprawiedliwienie dodam, że wychyliłam tylko jeden kieliszeczek absyntu, bo musiałam biec na kolejne spotkanie. A kiedy tak gnałam przed siebie, to poczułam się tak, jakby The Green Fairy z całych sił próbowała mnie dogonić, jednak najwyraźniej nie dała rady dotrzymać mi biegu. Ale momenty były!