BlondynkaNadTamiza
Menu
  • HOME
  • O BLOGU
  • SPACERUJE
  • ZWIEDZA
  • POLECA
  • PODRÓŻUJE
  • SMAKUJE
  • OSZCZĘDZA
  • ZAGLĄDA
  • ROZMAWIA
Menu

Zamienię kościół w…, czyli „godzinki” w pubie

Posted on 2022-12-272023-01-12 by Anna Kolczyńska

„Wydaje się, że Boga [w Londynie] nie ma” – tak mogłabym sparafrazować zdanie św. Tomasza z Akwinu, który podobnie rozpoczął jeden ze swoich traktatów teologicznych. Tyle tylko, że o ile św. Tomasz zdołał obalić swoją tezę – ta moja, o prawdopodobnym braku bożej obecności w Londynie, ma się świetnie i jest w zasadzie nie do skruszenia.

Owszem, jest tu rzesza wyznawców Allaha i całe mnóstwo jego przybytków. Zapewne jest także liczna reprezentacja bóstw mniej i bardziej znanych mieszkańcom Londynu. Ale Boga katolików i chrześcijan powoli można się doszukiwać jedynie w muzeach, w rzeźbach i na obrazach o charakterze sakralnym oraz w tych kościołach, które wciąż funkcjonują jako świątynie. Nie ma Go w przestrzeni publicznej, albo jest Go coraz mniej, na tyle, że trzeba się naprawdę postarać, by dostrzec ślady Jego obecności. Nie znaczy to, że Bóg o Londynie zapomniał, ale na pewno coraz bardziej zapominają o Nim londyńczycy. Większości z nich jest On po prostu zbędny, za to Jego przybytki przydają im się jak najbardziej, tyle, że do zupełnie innych celów.

I choć, gdzie tylko okiem sięgnąć, widać charakterystyczne strzeliste wieże kościołów, które tak wrosły w miejski pejzaż, że stały się jego integralną częścią, to ten kto sądzi, że przekraczając ich próg udaje się do świątyni pańskiej może się nieźle zdziwić.  

Płynna litania do świętego Patryka

W tym miejscu wypada mi zacząć od smutnej, ale niestety prawdziwej refleksji i od bicia się w piersi. Otóż gdybym w kościele spędzała choć połowę tych godzinek, które spędzam w londyńskich pubach, to niewykluczone, że od dawna miałabym zaklepany „swój stolik” w niebie. Ale cóż, pomimo pewnych starań z mojej strony, póki co, jest jak jest…, bo wielogodzinnego zasiadania w pubach po prostu nie umiem sobie odmówić. I wcale nie dlatego, że lubię piwo, od dawna go nie pije i nigdy przesadnie za nim nie przepadałam. W pubach raczę się wodą i winem (być może w odwrotnej kolejności), a jestem tam z powodu klimatu czy też pubowej atmosfery. A to bywa podniosła. Zwłaszcza jeśli pub znajduje się w… kościele.

To jeden z pomysłów pragmatycznych Brytyjczyków – skoro nie potrzebna im już świątynia, a sam jej budynek jest odpowiednio przestronny i architektonicznie interesujący, to czemu nie przerobić go na pub? W sumie będzie podobnie, bo może on pomieścić tłumy wyznawców np. świętego Patryka, a właściwie bardziej „dzbana Patryka”, czyli szklaneczki whisky. Ten irlandzki święty – patron upadłych na duchu, miałby tu zresztą sporo do roboty.

Brzmi „odrobinę” bluźnierczo? No cóż w opinii przeciętnego młodego londyńczyka nie ma żadnego dysonansu pomiędzy pubem a kościołem i dlatego opcja adaptacji świątyń na drink bary sprawdza się w tym mieście znakomicie.

Jeden z takich pubów O’Neills, znany jako The Church Pub funkcjonował przez dobrych kilka lat w prezbiterialnym (protestanckim) kościele na Muswell Hill, zasobnej dzielnicy północnego Londynu. Co więcej, jego załoga, by podkreślić sakralny kontekst tego miejsca, miała w zwyczaju pozować do zdjęć w kostiumach księży i aniołków. Pokazał mi to miejsce mój przyjaciel „wyznania anarchistycznego”, tym samym wystawiając na próbę moją kościółkowo-dewocyjną naturę. Na moje pytanie:  gdzie idziemy? Odpowiedział, że do kościoła – no i poszliśmy. Muszę przyznać, że widok kościoła-pubu pełnego ludzi nic nie robiących sobie z tego, że balują w dawnej świątyni, albo wręcz przeciwnie, mających z tego dodatkowy fun, mało mnie bawił.

Także dla wielu ludzi niezwiązanych z kościołem ten pomysł bywa niedorzeczny. Często odbierany jest jako rodzaj pewnej prowokacji, wyraz braku szacunku dla miejsca, które powstało jako ośrodek kultu religijnego i w założeniu nie powinno być przeznaczone do tego typu świecko-rozrywkowych celów.

W tej sytuacji wielu zadaje sobie pytanie, gdzie jest granica między sacrum a profanum? Czy wystarczy zdjąć krzyż i dokonać dekonsekracji przestrzeni liturgicznej, żeby miejsce święte przestało nim być i mogło zacząć być czymkolwiek?

Ale to co dla człowieka wychowanego w tradycji katolickiej wydaje się być niemal herezją, często w oczach anglikanina jest jak najbardziej akceptowalnym stanem rzeczy. I tak, kościół anglikański, sam w sobie, nie jest domem bożym i miejscem świętym, takim staje się tylko poprzez obecność wspólnoty. Gdy nie ma w kościele ludzi sprawujących liturgię może być zatem tym, czym tylko zarządzający nim opiekunowie zapragną. 

Suma w pubie, sumy w pubie, w sumie w pubie

I żeby chociaż przy barze było „co łaska”! Ale co to, to nie – wręcz przeciwnie ceny za pinta rosną w takim tempie jak liczba londyńskich alkoholików. I tak, jeszcze kilka lat temu, za litr piwa w lokalnym pubie płaciło się ok. 3-3.5 funta, a teraz to nawet £6-7. Ale to tylko mała dygresja, nie mająca wiele wspólnego z tematem nowej funkcji londyńskich kościołów.

The Church Pub w czasach zarazy został zamknięty na wieki wieków, a przestrzeń dawnego kościoła zafunkcjonowała w nowym komercyjno-świeckim kontekście, tym razem jako elegancki Steak House (tutaj). Projektant aranżując to wnętrze starał się podkreślić jego podniosły charakter. I tak oto każdy amator krwistego steka może tu przyjść i kontemplować swój posiłek z porcją odpowiednio wypieczonej wołowiny i kieliszkiem wina, mając nadzieję, że jego wieczerza nie będzie tą ostatnią.

Na burgera tylko do baptystów

Na pomysł kościelnej restauracji wpadli także właściciele jednej z największych sieci gastronomicznych na Wyspach – JD Wetherspoons. Zaanektowali oni malownicze wnętrze dawnej baptystycznej kaplicy Salem z 1874 roku, w nadmorskim Folkestone (w hrabstwie Kent). Każdy kto wejdzie do tego budynku o imponującej kolumnowej fasadzie, bez trudu zorientuję się w jego dawnym sakralnym stylu i charakterze (tutaj). Dwukondygnacyjne wnętrze zachowało malownicze sklepienia ozdobione motywem obłoków. Na antresoli, do której prowadzą ażurowe schody z kutego metalu, znajdują się organy oraz zaciszne aneksy ze stolikami oddzielone drewnianymi ściankami z witrażami i półkami na książki.

Co ciekawe, to nie jedyny przykład adaptacji budynków sakralnych na puby jakiej dokonała firma JD Wetherspoons. Ich pub mieszczący się w Newport (tutaj: Isle of Wight) był dawniej kościołem kongregacyjnym zbudowanym w 1848 roku w stylu neogotyckim i zwanym Wielką Kaplicą. Od jego sprzedaży w 2002 roku mieści się tu kilka barów.

Prezes i założyciel JD Wetherspoons, Tim Martin, podkreśla: „Jesteśmy niezmiernie dumni z renowacji wspaniałych budynków adaptowanych na puby Wetherspoons. Uważamy, że należy celebrować historię budynków”. Jednak większość z nich to nie protestanckie czy anglikańskie kościoły, a dawne kina, opery i inne świeckie obiekty użyteczności publicznej.

Opisując kilka kolejnych pomysłów na zapełnienie opustoszałych świątyń pozwolę sobie na małą refleksję. Zanim realizowały się coraz śmielsze pomysły zakładające wykorzystanie budynków sakralnych do świeckich celów, zapewne zaczęto od sondowania bardziej niewinnych koncepcji. I tak, wiele z kościołów, które przestały mieć rację bytu w coraz bardziej zlaicyzowanym społeczeństwie, zaczęło pełnić rolę sali koncertowych albo wykładowych.

Taki los spotkał między innymi kultową (nomen omen) Cadogan Hall, której poświęciłam osobny wpis na tym blogu, a która przestała być Kościołem Chrystusa i zaczęła funkcjonować jako świątynia muzyki, z dużym powodzeniem zresztą (tutaj).  

Niektóre z chrześcijańskich kościołów próbują łączyć funkcje świeckie i sakralne, nie przestając być przy tym czynnie działającymi świątyniami. Wielu melomanów, którzy, podobnie jak ja, cenią sobie muzyczne wizyty w Union Chapel (kaplicy położonej w dzielnicy Islington) może nawet nie zdawać sobie sprawy, że kameralna sala koncertowa pełni tę rolę czasowo (tutaj). W razie potrzeby jest także kościołem, który gromadzi wiernych na modlitwie.

Ten model funkcjonowania niektórych anglikańskich kościołów zyskał miano „kościoła otwartych drzwi”, realizując szereg charytatywnych programów z myślą o bezdomnych i ludziach w potrzebie.  Wiele kościołów staje się więc Community Centres, czymś w rodzaju domów kultury.

Niezłe kolędowanie u świętego Marcina

Podobnie rzecz się ma z kościołem St. Martin-in-the-Fields położonym przy północno-wschodnim narożniku Trafalgar Square (tutaj). Mijając go zawsze myślę o nim jako o sali koncertowej, która w okresie przedświątecznym słynie z organizowania Christmas Carol. Wygłodniali turyści mogą z kolei zasiąść na kawę czy lunch w kawiarni ulokowanej w krypcie kościoła (tutaj). Tymczasem bywa, że St. Martin-in-the-Fields staje się na powrót czynną świątynią gromadzącą wiernych. Jak możliwa jest taka swobodna formuła użytkowania sakralnego wnętrza? Otóż, często zależy to od polityki danej parafii. Jeśli jej opiekunowie oraz sami parafianie zgadzają się na podobny model, który zakłada maksymalne wykorzystanie budynku na działania o charakterze komercyjnym, społeczno-kulturalnym czy charytatywnym, to tak się właśnie dzieje.

image00013
image00014
image00030

Koncepcja, która tak dobrze ma się nad Tamizą, także nad Wisłą nie jest zupełną nowością. Gotycki kościół św. Jana w Gdańsku od lat funkcjonuje jako Nadbałtyckie Centrum Kultury, w którym odbywa się szereg koncertów, wystaw i projektów artystycznych, a kiedy trzeba sprawowana jest liturgia (bo wciąż nie przestał być kościołem rzymsko-katolickim), wystarczy tylko odwrócić w stronę ołtarza specjalnie w tym celu skonstruowane krzesełka.  

Także w Europie zachodniej, np. w Niemczech i Holandii nikomu niepotrzebne kościoły zamieniane są na supermarkety i restauracje. I choć nie ma co się boksować z faktem, że zarządcy nieruchomości muszą radzić sobie z utrzymaniem tych budynków, dlatego niektóre z nich należy funkcjonalnie zaadaptować, to jednak zawsze lepiej reaguję na bibliotekę czy salę koncertową urządzoną w dawnym kościele, który przez to może stać się świątynią muzyki lub słowa, niż kiedy staje się on świątynią piwa, bądź salcesonu.  

Wykorzystywanie kościołów do celów społecznych, a nawet medycznych przybrało na sile w czasach pandemii, kiedy to w wielu z nich organizowano punkty szczepień. Dla mieszkańców Londynu, którzy wcześniej przyzwyczaili się do tego, że kościół może być np. punktem wyborczym, do którego udają się, by zagłosować w lokalnych wyborach, była to jeszcze jedna forma aktywizacji budynków, które zgodnie z duchem czasu powinny wciąż służyć społeczeństwu, zwłaszcza jeśli nie ma ono potrzeby korzystania z owych budowli z pobudek religijnych.   

Święte miejsce, szczególnie dla „Depeszów”

Zdarzają się w Londynie kościoły, które świętym miejscem dla wielu stają się dopiero wtedy, gdy właściwie przestają być już kościołami. Choć brzmi to nieco pokrętnie, to jest prawdą w przypadku świątyni All Hallows znajdującej się w południowo-wschodniej części miasta. Jej budynek został niemal zniszczony podczas II wojny światowej. I choć później katedra Southwark zachowała północną nawę i nadal używała jej jako kościoła tymczasowego, to w pewnym momencie w zdekonsekrowanej części świątyni powstało słynne studio nagraniowe Blackwing Studios założone przez Erica Radcliffe’a i funkcjonujące do 2001 roku. To właśnie w tym miejscu został nagrany pierwszy album Depeche Mode, Speak & Spell. Tu także tworzyli swoje płyty: Yazoo, Dead Can Dance, Cocteau Twins, Pixies, Stereolab, Clan of Xymox, Nine Inch Nails i inni. Do dziś pielgrzymują do tego przybytku wierni fani z całego świata, traktując je jak świątynię, tyle że muzyki.

Sypialnia w kościelnej dzwonnicy

Równie kontrowersyjne z punktu widzenia zdeklarowanej katoliczki (za jaką się uważam) jest przerabianie chrześcijańskich kościołów na eleganckie hotele czy apartamenty. Jedną z takich „postępowych” realizacji jest dawny kościół św. Szczepana – St. Stephen’s Church na Ealingu. Stojące na podjeździe eleganckie samochody sugerują, że przybytek ów zamieszkują ich równie eleganccy właściciele. Może miłośnicy legend o księżniczkach więzionych w wieży łatwiej wyobrażają sobie zagospodarowanie tejże (w tym wypadku kościelnej a nie zamkowej) i bez trudu zaaranżują tam zaciszny kącik dla małżonki. Jednak architektura i przestrzeń tak wyraźnie naznaczone sakralnym rytem nie wydają się stworzone do celów mieszkalnych. Budowane zgodnie z ówcześnie obowiązującym kanonem kościoły nie są ani neutralną, ani łatwą do aranżacji przestrzenią, dlatego trzeba dużej wyobraźni i odwrotnie proporcjonalnej wrażliwości społecznej, żeby zobaczyć w nich idealne miejsce na apartamentowiec czy hotel, a przy tym nieźle się nagimnastykować, by je do podobnych celów zaadaptować.

Tymczasem ekstrawagancki apartamentowiec św. Szczepana na Ealingu wciąż pozostaje do dyspozycji kongregacji, która odprawia obecnie nabożeństwa w miejscu sali kościelnej. By to zrozumieć trzeba najpierw lepiej poznać tutejszą mentalność, a przede wszystkim bardzo rozbudowaną i pojemną formułę funkcjonowania kościoła anglikańskiego. 

Przyznam, że ciągle jestem w drodze do zrozumienia różnic pomiędzy katolicyzmem i anglikanizmem oraz konsekwencji płynących z tych rozbieżności. Zawsze jednak mogę próbować pocieszać się faktem, że teraz owe konsekwencje nie są drastyczne i sprowadzają się do ewentualnego smutku z powodu braku wrażliwości na los jaki spotyka dawne kościoły w tym kraju.    

Jednak gdybym zakochała się w tym mieście nie teraz, a jakieś 400 lat temu i wtedy postanowiła się tu przenieść, to bardzo niewykluczone, że zadyndałabym na jednej z wielu szubienic ustawionych na Marble Arch jak setki katolików, których w tym czasie spotkał podobny los z ręki przykładnych anglikanów. Dlatego nie ma co marudzić, bo zawsze mogło być gorzej.

1 thought on “Zamienię kościół w…, czyli „godzinki” w pubie”

  1. Pingback: Jak w Londynie ciekawie spędzić czas na kawie? – BlondynkaNadTamiza

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

BLONDYNKA O SOBIE


„Kobieta renesansu”, która żadnej pracy się nie boi (ale niektórych profesji, z zasady, unika). Plastyczka, absolwentka archeologii śródziemnomorskiej (z miłości do egipskich starożytności), reporterka telewizyjna, stylistka wnętrz, rzeczniczka prasowa jednego z warszawskich muzeów, redaktorka merytoryczna (od zawsze i na zawsze), szefowa pewnej ważnej kampanii (ale nie wrześniowej), działaczka polonijna. Obecnie kuratorka i propagatorka sztuki.


Po pracy: projektantka kolczyków i zwariowanych nakryć głowy, dekoratorka tortów, a incydentalnie sopranistka pewnego londyńskiego chóru. Spontaniczna podróżniczka, tropicielka absurdów, dociekliwa zwiedzaczka i niestrudzona spacerowiczka, spostrzegawcza Cyklopka dokumentująca wszystko trzecim okiem (obiektywu).


Blondynka od zawsze, od niedawna blogerka (czyli bLONDYNka nad Tamizą) opisująca uroki Londynu. Mieszkanka stolicy Wielkiej Brytanii (od prawie dekady) zakochana w tym mieście po uszy i oczy, czyli


Ania Kolczyńska

  • O BLOGU
  • OSZCZĘDZA
  • PODRÓŻUJE
  • POLECA
  • ROZMAWIA
  • SMAKUJE
  • SPACERUJE
  • ZAGLĄDA
  • ZWIEDZA

WSPARCIE BLOGA

Jeśli ten post albo mój blog spodobał Ci się na tyle, żeby postawić mi symboliczną angielską herbatkę albo kieliszek prosecco, (które piję jak herbatkę), to wystarczy, że klikniesz przycisk poniżej.

Dziękuję i obiecuję, że wzniosę toast za Twoje zdrowie (także herbatką, jak będzie trzeba)!

FOLLOW ME

©2022 | Anna Kolczyńska