Tym razem, zamiast o świątecznych londyńskich dekoracjach, o których dość mocno rozpisywałam się rok temu (tutaj) będzie o splendorze i blasku, ale takim, który roztacza gwiazda tutejszych hoteli, czyli słynny Ritz. Jego sława dosięgła nawet kultowego (także w kręgach brytyjskiej arystokracji) serialu „The Crown”. To w tym hotelu księżniczka Lilibet zaszalała na całego (przynajmniej w opinii scenarzystów), świętując zakończenie wojny.
I to w Ritzu jej młodsza siostra Małgorzata Róża, o duszy rebeliantki, wyprawiła swoje 70 urodziny. I akurat ten epizod z życia wyższych sfer wspomniany w serialu o brytyjskiej koronie był faktem. Miało to miejsce w październiku 2000 roku, a księżniczka, jak relacjonował „Los Angeles Times”, przyjechała do Ritza czerwonym Rolls-Royce’em, przyjętym w prezencie od syna, wicehrabiego Linleya.
„Od czasu, gdy poparzyła sobie nogi w gorącej kąpieli, Margarita, podczas wystąpień publicznych, porusza się o wózku inwalidzkim lub o lasce, ale tym razem sama wspięła się po sześciu schodach prowadzących do hotelowej restauracji” – można było przeczytać w ówczesnych wiadomościach. Wśród 140 gości bawiących się na przyjęciu księżniczki Małgorzaty była królowa i jej mąż, książę Filip, córka Małgorzaty, Lady Sarah Chatto, aktor Roddy Llewellyn i piosenkarka Dame Cleo Laine.
Najwyższy zatem czas, by pochylić się nad związkami hotelu Ritz z brytyjską rodziną królewską – opowiedzieć o jego małych i dużych tajemnicach z koroną w tle. Co Wy na to?
Historię tego przybytku należy zacząć od historii jego założyciela, którym był César Ritz. Zanim zawitał do Londynu zdążył już otworzyć legendarny hotel Ritz w Paryżu i wiele luksusowych obiektów. Tym samym zyskał przydomek „króla hotelarzy i hotelarza królów”. Od jego nazwiska powstało nawet angielskie słowo ritzy, czyli „szykowny”, „elegancki albo „ostentacyjnie stylowy”. Trudno uwierzyć, że ten szwajcarski wizjoner przyszedł na świat w totalnej biedzie, a jego próby zawalczenia o lepszy byt przez dłuższy czas kończyły się kompletnym fiaskiem. Ach i podobno to on jest autorem słynnego stwierdzenia „Klient ma zawsze rację!”
Londyńska historia Ritza zaczęła się iście po królewsku. Otóż wkrótce po otwarciu hotelu Ritz w Paryżu pan Ritz przystał na propozycję dzierżawy nowo wybudowanego hotelu w Londynie, zwłaszcza, że oferta pochodziła od rodziny królewskiej. Tak powstała spółka The Carlton Hotel Limited, która nazwę wzięła od pobliskiego Carlton House – dawnej siedziby króla Jerzego IV. Zarządzany przez Ritza i jego nieodłącznego wspólnika Escoffiera Carlton Hotel wkrótce stał się zwycięską konkurencją dla Savoya.
Satysfakcja Ritza z wyprzedzenia Savoya była krótkotrwała. U szczytu sławy hotelu Carlton César Ritz przygotowywał się do uczczenia koronacji Edwarda VII, w 1902 roku, mocno nagłośnionymi i wyszukanymi uroczystościami. Jednak król nagle zachorował i koronację przełożono na czas nieokreślony. Ten niespodziewany zwrot akcji spowodował poważne załamanie nerwowe u „króla hotelarzy i hotelarza królów”.
Wkrótce jednak przedsiębiorczy Ritz dał się namówić na kolejne wielkie przedsięwzięcie – budowę hotelu Ritz London. Stanął on na miejscu dawnej piwnicy Old White Horse, która do 1805 roku była jednym z najbardziej znanych zajazdów w Anglii. Finansowi sponsorzy Ritza uważali, że zabezpieczyli dla swojego projektu jedno z najlepszych miejsc w Londynie.
I mieli rację, bo Ritz London położony jest przy 150 Piccadilly, czyli w samym sercu stolicy Imperium Brytyjskiego (tutaj).
Ten pięciogwiazdkowy luksusowy hotel, po dziś dzień jest jednym z najbardziej prestiżowych i najbardziej znanych na świecie. Jego wnętrza, w stylu Ludwika XVI, projektowali londyńscy i paryscy projektanci. Efekt ich prac zyskał prawdziwe uznanie, a imponujący zestaw pokoi na parterze został opisany jako „jedno z arcydzieł wszechczasów architektury hotelowej”.
Londyński Ritz został otwarty 25 maja 1906 roku, a największą popularność zaczął zyskiwać pod koniec I wojny światowej, zwłaszcza wśród polityków, znanych osobistości z wyższych sfer, pisarzy, aktorów, ale przede wszystkim koronowanych głów.
I tak, wspomniany wcześniej król Edward szczególnie upodobał sobie wypiekane w Ritzu ciasta, dlatego hotel regularnie wysyłał mu owo słodkie zaopatrzenie, utrzymując rzecz w tajemnicy, by nie wprawiać w zakłopotanie osobistego szefa królewskiej kuchni pałacowej. Okazuje się, że hotel ten doznał niemałego ciosu po śmierci władcy-łasucha, w 1910 roku, kiedy to odwołano 38 zaplanowanych kolacji i przyjęć.
Jednak wkrótce odżył (nie król, a hotel) i zaczął znów prosperować w następnym roku, a bywanie w nim stało się modne dzięki regularnie jadającemu tu księciu Walii. W początkach swojej działalności hotel cieszył się nawet patronatem tego następcy tronu (przyszłego króla Edwarda VII), który jako lojalny klient Césara Ritza mawiał podobno: „Gdzie Ritz idzie, tam idę i ja”.
Królewskich entuzjastów tutejszej kuchni i wyjątkowej atmosfery było więcej. Królowa Elżbieta (Królowa Matka) regularnie jadała obiady w The Ritz, a jej ulubioną piosenką, którą grano na fortepianie, była „A Nightingale Sang in Berkeley Square”. I nic w tym dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że to właśnie w okolicach tego skweru znajdował się dom (dziś już nieistniejący), w którym przyszła na świat jej pierwsza córka – księżniczka Lilibet.
Na liście królewskich wizyt w Ritzu należy zaznaczyć rok 1999, kiedy to książę Walii i księżna Kornwalii wzięli udział w obchodach 50. urodzin Annabel Elliot (siostry Camilli), a gdy po przyjęciu wychodzili z hotelu zrobiono im ich pierwsze wspólne zdjęcie.
O hucznej hotelowej imprezie księżniczki Małgorzaty urządzonej w 2000 roku wspominałam już wcześniej, tymczasem w styczniu 2002 roku The Ritz otrzymał przywilej królewski na realizowanie usług bankietowych i cateringowych. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że nagrodzony przez Jego Królewską Wysokość księcia Walii, The Ritz London jest pierwszym i jedynym hotelem uhonorowanym tą prestiżową nagrodą.
W tym samym roku, 14 listopada Jej Królewska Mość królowa wydała w restauracji hotelu Ritz przyjęcie z okazji 54. urodzin Jej Królewskiej Mości księcia Walii, w ramach podziękowania dla jej bliskiej rodziny i przyjaciół za sukces w roku jubileuszowym. I była to chyba ostatnia z królewskich imprez w londyńskim Ritzu, (tych znanych opinii publicznej).
Oczywiście korona nie była koniecznym atrybutem, by móc korzystać z szeregu atrakcji jakie oferował The Ritz swoim gościom. Bywali tu także sławni goście, w których żyłach nie płynęła błękitna krew. Z szeregu kultowych postaci odwiedzających to miejsce warto wymienić: Annę Pavlovą, rosyjską primabalerinę, która tańczyła w The Ritz w 1912 roku.
Z kolei Aga Khan i Paul Getty mieli tu swoje apartamenty, a Winston Churchill, Dwight Eisenhower i Charles de Gaulle spotkali się w apartamencie Marii Antoniny, aby omówić operacje podczas Drugiej Wojny światowej. David Lloyd George odbył w drugiej połowie wojny wiele tajnych spotkań w hotelu Ritz i to właśnie w hotelu Ritz podjął decyzję o interwencji w imieniu Grecji przeciwko Turcji.
Warto zaznaczyć, że The Ritz był pierwszym hotelem, który pozwalał młodym niezamężnym kobietom przebywać bez opieki. Stał się on także hotelem chętnie wybieranym przez gwiazdy Hollywood. W 1921 roku Charlie Chaplin potrzebował 40 funkcjonariuszy, by eskortowali go przez tłumy fanów do hotelu.
Angielski dramaturg Nöel Coward napisał w The Ritz piosenki, w tym „Children of The Ritz”, a Tallulah Bankhead popijała szampana ze swojego pantofla podczas konferencji prasowej w latach pięćdziesiątych.
Ach i nie zapominajmy o Jackie Onassis, która określiła The Ritz jako „jak raj”. Ów Eden do 1976 roku należał do rodziny Bracewell Smith. David i Frederick Barclay kupili hotel w 1995 r. za 80 milionów funtów. Spędzili osiem lat i wydali 40 milionów funtów, przywracając mu dawną świetność. W 2020 roku został sprzedany katarskiemu inwestorowi.
I tym oto akcentem planowałam zakończyć moją opowieść o wyjątkowym hotelu i jego szczególnych związkach z brytyjską rodziną panującą, puentując wszystko hasłem: „Królewski Ritz i… długo, długo nic!”. Gdy tymczasem pewien grudniowy wieczór niespodziewanie dopisał jeszcze jeden zaskakujący akapit. Otóż dopiero wtedy zdecydowałam się przekroczyć bramy tego londyńskiego „raju”, a wszystko po to, by zrobić kilka fotek na potrzeby hotelowego posta.
Jakoś do tej pory, choć nieskończenie wiele razy przechodziłam pod arkadami londyńskiego Ritza (jedynie nieśmiało zerkając w stronę witryn albo zewnętrznych imponujących dekoracji) nie zdobyłam się na to, by zajrzeć do wnętrza tego przybytku. Gdy się wreszcie odważyłam doznałam niemałego szoku. Oto oczom moim ukazało się coś na kształt zabytkowego sanatorium zapomnianego przez dawniej tłumnie odwiedzających go gości. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że prawie 120 letnie wnętrze będzie wiekowe, ale tu w Londynie to jedynie dodatkowy walor podkreślający tradycję i wyjątkową historię miejsca.
Tymczasem w samym sercu Londynu pośród tłumu turystów przepływających pod arkadami Ritza odkryłam, że dawny splendor i blask trącą myszką i nie uwodzą już nowych gości, których w czwartkową świąteczną noc była zaledwie garstka. Niby piękne dekoracje, niby idealnie utrzymane wnętrza, a jednak ogarnęło mnie nieprzyjemne uczucie, że ten hotel się skończył, jest passé! Jego legenda trwa jeszcze w umysłach tych, którzy o nim słyszeli, ale wygląda na to, że dla naprawdę zamożnych klientów nie przedstawia już takiej wartości i wybierają oni hotele, które oferują luksus dopasowany do współczesnych wyśrubowanych standardów. Z kolei wielu z tych, dla których jego dawna sława wciąż znaczy więcej niż komfort oferowany przez nowe hotele będące na topie nie jest w stanie sprostać cenom jakie obowiązują w Ritzu.
I tak, zamiast zapowiadanego przeze mnie na wstępie blasku i splendoru, przekraczając progi osławionego The Ritz London zatopiłam się w niewidzialnej oldskulowej pajęczynie, która od dobrych kilku dekad pokrywa wnętrza tego hotelu-skansenu.
Jeśli ten post albo mój blog spodobał Ci się na tyle, żeby postawić mi symboliczną angielską herbatkę albo kieliszek prosecco, (które piję jak herbatkę), to wystarczy, że klikniesz przycisk poniżej.
Dziękuję i obiecuję, że wzniosę toast za Twoje zdrowie (także herbatką, jak będzie trzeba)!